Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 28

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, , Jamie Mendoza,

Rozdział 28. Ulotne słowa, realny strach


Niepokój o Flor i pospieszna jazda do Santa Barbara zaszkodziły Victorii. Rankiem następnego dnia czuła się tak słabo, że przestraszony jej stanem Diego chciał natychmiast jechać po lekarza, ale zdołała go przekonać, że Corrando nie będzie w stanie jej pomóc. Jednak gdy Consuela zobaczyła jej podkrążone oczy i dowiedziała się o nieprzespanej nocy, nie dała się tak łatwo odprawić i sprowadziła doktora. Zresztą niewyspana, obolała Victoria nie bardzo miała siłę protestować.

Niestety potwierdziło się pierwsze wrażenie, jakie swego czasu Amadeo Corrando wywarł na Victorii. Przyjechał niemal natychmiast, uprzejmy i uśmiechnięty, wręcz uniżony i zaszczycony, jak się wyraził, wezwaniem ze strony doñi de la Vega. Zbadał chorą, wypytał o dolegliwości, nawyki i zwykły przebieg dnia. Jednak w miarę jak Victoria udzielała mu odpowiedzi, mogła dostrzec, że zachowanie lekarza ulega subtelnej zmianie. Znikły pełne szacunku, wręcz uniżone zwroty wobec żony , a ich miejsce zajęły pouczenia na temat tego, jak powinna postępować brzemienna kobieta, szczególnie będąca doñą, i niemal jawna pogarda wobec nieznanej mu osobiście akuszerki. Być może nie zirytowałoby to tak bardzo Victorii, bo słyszała już podobne przemowy ze strony Mercedes, ale szalę przeważyło to, że lekarz swe pouczenia i zastrzeżenia skierował do Diego, ignorując samą doñę de la Vega. Jego tyrada skończyła się więc dość gwałtownie, kiedy przerwał doktorowi i zażądał natychmiastowego podania bardziej konkretnych zaleceń w miejsce niesprecyzowanych zarzutów co do trybu życia. Potraktowany tak obcesowo Corrando zmieszał się, zachmurzył i zaordynował doñi kilkudniowy odpoczynek w łóżku przed powrotem do Los Angeles, a tam całkowitą rezygnację z wyjazdów i pobyt tylko w domu. Dodał jeszcze niewielkie dawek laudanum, kilka razy dziennie, jako środek łagodzący skurcze. Wypisał swą receptę i właściwie uciekł z pokoju.

– Laudanum, laudanum – prychnęła Victoria, ledwie po doktorze zamknęły się drzwi. – Teraz już wiesz, czemu nie chciałam go widzieć?

Diego westchnął ciężko.

to nie jest – przyznał. – Ale rzeczywiście będzie lepiej, jeśli poleżysz i odpoczniesz, Vi…

– Nie zamierzam robić nic innego – odburknęła, wciąż jeszcze urażona uwagami lekarza o Rosicie i zła na siebie, że nie upierała się bardziej wobec Consueli, by uniknąć tego spotkania.

– Vi… – Jej mąż przysiadł na brzegu łóżka i ujął ją za rękę. – Martwię się o ciebie i dziecko.

– Wiem – odparła.

Diego delikatnie rozmasowywał jej dłoń, jakby chcąc ją w ten sposób ukoić.

– Ale – kontynuował przyciszonym głosem – gdybyś nie czuła się tak słabo, to ja sam bym nalegał na to, żebyś zwlekała z powrotem.

Kiwnęła głową, nagle uspokojona, i nie mogła się nie uśmiechnąć. Złe samopoczucie, prawdziwe czy udawane, było teraz doskonałą wymówką, by zatrzymać się przez kilka dni w hacjendzie Flor, dłużej niż mogły to usprawiedliwić listy dla Rafaela. Los nie potrzebowało w tej chwili Zorro, a doña de la Vega i jej mąż byli bardziej niż potrzebni señoricie Pereira.

Flor zresztą przybiegła zaraz po tym, jak na podjeździe zaturkotały koła odjeżdżającego powozu lekarza, zaniepokojona stanem zdrowia swojego gościa.

– Jak się czujesz? – spytała.

– Nadal zmęczona – odparła Victoria. – I rozzłoszczona na tego konowała z bożej łaski! – prychnęła.

– On…

– On nie ma pojęcia, jak się opiekować kobietą! – Victoria dźwignęła się na poduszce. – Rosita, choć nie kończyła żadnej szkoły, jest o niebo od niego mąd… Au!

– Victoria! – Flor przypadła do łóżka.

– Nic… nic mi nie jest. – Pobladła doña de la Vega oparła dłoń na brzuchu. – To tylko mały szturchaniec, mówiłam ci…

Flor na moment przygryzła wargi, ale zmilczała.

– Nie musisz przy mnie siedzieć – uśmiechnęła się słabo Victoria. – Wystarczy, że Diego będzie w pobliżu.

– Muszę na chwilę wracać do gabinetu, potem przyjdę… – zapewniła ją , nim wybiegła z pokoju. Victoria i Diego dosłyszeli jeszcze, jak woła Consuelę.

– Jesteś pewna? – zapytał cicho młody de la Vega.

– Jestem. – Victoria poprawiła się na poduszkach. – Wystarczy mi trochę odpoczynku i snu. Nie chcę, by czuła się winna mojego stanu, już wystarczająco się martwi.

– Dobrze – zgodził się jej mąż. – Ale ja poproszę Consuelę o pomoc. Powinna mieć tu kilka ziół, które ułatwią ci odpoczynek bardziej niż laudanum.

x x x

Jak Diego stwierdził tego dnia, Rosita znacznie lepiej wiedziała, co jest potrzebne doñi de la Vega niż przemądrzały doktor Corrando. Po filiżance ziół z kuchni Consueli i kilku godzinach snu Victoria czuła się znacznie lepiej, choć wolała jeszcze nie opuszczać wygodnego łóżka. Diego musiał pojechać znów do Rafaela, więc opieka nad nią spadła na barki Flor. niewątpliwie martwiła się stanem doñi de la Vega, ale widać było, że stara się nadrabiać miną. Kiedy Consuela podała lekki posiłek, Flor ulokowała się w przystawionym do łóżka fotelu i spróbowała wciągnąć Victorię w banalną rozmowę o ogrodowych problemach, niemal ignorując fakt, że w rodzinie de la Vegów to don Alejandro był tym, kto troszczył się o ozdobne kwiaty. Mimo to doña de la Vega starała się odpowiadać, by w ten sposób zachęcić dziewczynę do przyznania się, jakie problemy dręczą ją przez ostatnie tygodnie.

– Zamęczam cię – zauważyła nagle Flor, nalewając herbaty do filiżanek. Robiła to z ogromną uwagą, ale i tak doña de la Vega widziała, że drżą jej ręce.

– Nie. Tylko niewiele wiem o kwiatach. Nigdy nie miałam na nie czasu – odparła szczerze Victoria. – Zapytaj mnie o kuchnię, to odpowiem.

– A… – Flor zawahała się na moment, patrząc na napój w naczyniu. – Wiem, że nie powinnam cię denerwować…

Victoria potrząsnęła głową. Czekała na te słowa.

– Mówi się, że nie wolno martwić kobiety w ciąży, ale jeśli o to idzie, to bardziej się martwię tym, czego nie wiem, niż tym, co wiem. Więc czekam, co mi powiesz.

– To właściwie… – Pereira zostawiła filiżankę, a wzięła do ręki chusteczkę. Skręcała kawałek delikatnego materiału w ciasny sznurek. – Chciałabym, żebyś mi o czymś opowiedziała – przyznała w końcu. – Tylko to może być dla ciebie niemiłe. Juan niewiele o tym mówił, a ja chciałabym się dowiedzieć…

– O czym?

– O szalonym .

– O nim? – Victoria nie ukrywała zdziwienia. Spodziewała się raczej pytania o Dolores, o ten czas, gdy piękna donna Escobedo uwodziła młodego kaprala, a nie o Luisa Ramone. – On na pewno mnie nie zdenerwuje – roześmiała się. – Jest martwy już od dawna, niech mu ziemia lekką będzie.

– Więc opowiesz mi o jego szaleństwie? – upewniła się Flor. – Jak to się zaczęło? Dlaczego oszalał? Juan nie chciał. On w ogóle nie mówi o tym, co się działo w Los Angeles.

– Juan jest dobrym i honorowym człowiekiem. Nie chce wspominać, co się działo w Los Angeles, bo to, co musiał tam robić na rozkaz Ramone, niewiele miało wspólnego z uczciwością czy sprawiedliwością, o honorze nie wspominając.

– I był wtedy zakochany – zauważyła Flor. – W tej donnie.

Victoria na moment zacisnęła wargi.

– Był zauroczony – sprostowała. – Teraz jest zakochany. W tobie. Nie chce cię urazić.

– Nie urazi mnie. – Flor spojrzała gdzieś przed siebie. – On chyba zapomniał, że ja byłam w Los tamtego dnia. Widziałam, co ona zrobiła.

– Możliwe – zgodziła się Victoria. – Ale może być tak, że on nie chce pamiętać tamtego dnia. A że wcześniej zrobiła sobie z niego zabawkę, to tym bardziej woli o tym milczeć. Diego jest taki sam. Parę miesięcy temu w Los zjawiła się kobieta, którą kiedyś znał i która oszukała go niemal równie okrutnie, co Dolores Juana. Szkoda, że nie widziałaś, jaki był przerażony, kiedy musiał mi powiedzieć, skąd się znają! – Doña de la Vega uśmiechnęła się z czułością na wspomnienie męża, wpatrującego się w noski swoich butów.

Jednak Flor nie odpowiedziała jej uśmiechem.

– Juan mnie chroni – powiedziała cicho. – Zrobi wszystko, by zapewnić mi spokój. Nawet przemilczy coś, co go dręczy. Ale przed tym nie może… – urwała. – Nie potrafi.

– Przed czym, Flor?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Zapatrzyła się na stojącą przed nią filiżankę, jakby w wypełniającym ją napoju widziała coś, czego nie mógł dostrzec nikt poza nią. Wreszcie wstrząsnęła się.

– Więc opowiesz mi? – przypomniała. – Skąd się wzięła ta opowieść o szalonym ?

– Och, pewnie! Ramone kupił zioła od handlarza na targu i zaczął je pić – odpowiedziała Victoria. Nie rozumiała, po co Flor wiedza o szaleństwie tego człowieka, ale wiedziała, że musi to opowiedzieć jej możliwie lekko, nie zdradzić się z dawnym strachem. – Miały sprawić, że będzie mądrzejszy czy sprytniejszy, więc chyba uwierzył, że dzięki nim przechytrzy Zorro. Ale one tak nie zadziałały. Początkowo był tylko bardziej nieuprzejmy niż zwykle, potem podobno wygłaszał w odosobnieniu jakieś przemowy. Wreszcie przywidziało mu się, że w mojej gospodzie przesiadują spiskowcy. Uwięził prawie tuzin ludzi i kazał ich powiesić. Kiedy Zorro mu w tym przeszkodził, Ramone dostał jakiegoś ataku. Ja tego nie widziałam, nie było mnie wtedy w pueblo, ale podobno padł na ziemię w konwulsjach. Jeszcze wieczorem miotał się jak ryba wyjęta z wody, to już zobaczyłam. Zorro odkrył, czym się zatruł, kazał mu wyrzucić te zioła i wyzdrowiał. I to cała historia.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 37

– To prawie to samo, co powiedział mi Juan.

– Bo i nie było nic więcej. Dopiero potem, jak Ramone zginął, gdy ludzie przestali bać się zmarłego, zaczęli o nim opowiadać i wspominać jego pomysły. To stąd się wzięła legenda o szalonym .

– Więc to zioła mu zaszkodziły…

– Diego powtarza, że każde lekarstwo może być trucizną. – Victoria wzruszyła ramionami. – Tylko że jedne działają mocniej od innych.

– Diego zna się na ziołach?

– Przecież wiesz.

– Wiem. – Flor nie odrywała wzroku od naczynia. – Myślałam, czy nie przestać pić tych leków, co mi przysłał, ale to by niczego nie zmieniło, prawda?

Victoria spojrzała zaalarmowana na dziewczynę. O co jej chodziło? Co miała wspólnego opowieść o szaleństwie Ramone z ziołami, jakie Diego dał señoricie, by ułatwić jej odzyskanie spokoju i uwolnić ją od koszmarów?

– Trudniej byś zasypiała – stwierdziła. – Byłabyś bardziej zmęczona, mogłabyś popełniać błędy.

Flor wstrząsnęła się.

– Więc one nie mogą sprawić, żebym widziała coś, czego nie było? – upewniła się. – Tak jak te, co pił Ramone?

– Niezupełnie. – Doña de la Vega nie widziała powodu, by ukrywać to przed Flor. – On zawsze był trochę obłąkany. Nikt zdrów na umyśle nie nakłada takich podatków i nie każe wieszać za ich niezapłacenie.

– Tak, ale powiedziałaś, że gdy zaczął pić zioła…

– Napar, jaki pił Ramone, sprawił, że zaczął śnić na jawie. Wydawało mu się, że jego marzenia stają się rzeczywistością. Marzył o sławie, bogactwie, szacunku, i to o tym wygłaszał mowy. Dios, on zawsze uwielbiał brzmienie swego głosu. Chyba nie miałaś okazji tego posłyszeć, ale gdy tylko była sposobność, dobra czy zła, kiedy mógł się czymś pochwalić… Tamtego dnia, przy Juanie, Zorro mu przerwał. Na nasze szczęście, bo inaczej musielibyśmy słuchać go przez godzinę czy dłużej. Tylko dlatego nikt się wcześniej nie zorientował, że coś jest z nim nie w porządku. Po prostu wydawał się być bardziej skłonny do przechwałek niż zwykle, a to nikogo nie dziwiło. A potem… – Victoria spochmurniała.

– Tak? – Pereira przestała się wpatrywać w swoją herbatę. Teraz patrzyła na Victorię szeroko otwartymi oczyma.

– Kiedy już wypił za dużo tych ziółek, zaczęło mu się roić, że to jego koszmary stały się rzeczywiste. Bał się spisku, więc wydawało mu się, że ludzie w gospodzie spiskują. Akurat tamtym razem nie miał racji! – Doña de la Vega skrzywiła się nieznacznie. – Ale nieraz ludzie w gospodzie radzili, jak zaprotestować przeciw jego zarządzeniom. Raz nawet szykowaliśmy się do buntu!

– Więc te zioła…

– Nie zmieniły niczego, pokazały tylko to, co w nim już tkwiło. To dlatego ludzie opowiadają teraz o szalonym . Po tym wypadku z zatruciem każda jego decyzja, od samego początku, była tłumaczona tym, że zawsze był szaleńcem. I wiesz co? To się nawet zgadza… Au! – Victoria oparła dłoń na brzuchu. Zaczęła mówić głośniej, z większą pasją i dziecko zaniepokoiło się jej ożywieniem.

– Kopnęło? – Przestraszona Flor przysunęła się bliżej doñi de la Vega.

– Kopnęło. – Kobieta przez moment masowała brzuch. – To znaczy, że nic mu nie dolega.

– Och… – Pereira cofnęła się na swoje miejsce.

– Czemu pytałaś o Ramone? – zainteresowała się Victoria, gdy już mogła spokojnie oddychać.

Flor wyraźnie się zmieszała, jej dłonie na moment zacisnęły się na strzępku materiału, jaki pozostał z chusteczki. Odwróciła głowę, by nie spoglądać na swego gościa.

– Chciałam… – powiedziała z wahaniem – chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o przeszłości Juana. O tym, co się działo w Los Angeles.

– Z czym musiał sobie poradzić?

– Tak. – odetchnęła głęboko i zwróciła się do Victorii. – Już raz, jak usłyszałam, próbowali wykorzystać jego przeszłość przeciwko niemu. Chcę być przygotowana, jeśli znów ktoś spróbuje takiej sztuczki! – dokończyła z determinacją.

Doña de la Vega nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc, jakim tonem Flor to mówi. Znała to, słyszała u samej siebie. Ale to był wymuszony uśmiech, tak samo jak wymuszone było ożywienie señority Pereira. Teraz widziała aż nadto jasno, że dziewczyna z jakiegoś powodu rozpaczliwie stara się utrzymać podniesioną głowę, lecz brakuje jej już na to sił.

x x x

Czy sprawiły to zioła Diego, czy wystarczył odpoczynek, dość, że Victoria przespała spokojnie noc i rano czuła się wystarczająco dobrze, by wstać i przejść się po domu. Była sama, bo Diego wybrał się o świcie wraz z Juanem na objazd hacjendy Pereirów. Tak się zresztą z nim umówiła poprzedniego wieczoru. W zaciszu gościnnego pokoju rozmawiali ze sobą długo w noc, szepcząc, by nikt ich nie podsłuchał, i roztrząsając to, co zdążyli spostrzec. Diego niewiele miał do opowiedzenia, bo Juan, Ernesto i inni vaqueros, mimo starań, nie potrafili znaleźć niczego spoza hacjendy, co by zagrażało señoricie Flor. Patrole, choć czujne i pilne, nie wykryły nikogo, kto by się zbliżał po zmierzchu do zabudowań, na pastwiskach, nawet najbardziej oddalonych, nie pojawiali się obcy, nikt też nie próbował ukraść choćby najchudszego cielaka. Także w dzień do hacjendy przyjeżdżali tylko ludzie mieszkający w Santa Barbara – młodzi z listami od swoich ojców, padre z klasztoru, miejscowy kowal czy bednarz. A mimo tego Flor się bała. Tym bardziej młodego de la Vegę zainteresowało to, o czym opowiedziała Victoria, ta dziwna rozmowa o szaleństwie dawnego Los Angeles, ale ani on, ani ona nie potrafili odgadnąć, co mogło kierować dziewczyną, że zapytała właśnie o to.

Jednak oboje byli zgodni. Coś naprawdę zagrażało Flor, coś, co potrafiło ominąć strzegących ją ludzi i uderzyć bezpośrednio w nią samą. I tylko ona sama mogła powiedzieć, co to jest. Zdaniem Victorii zrobiła już pierwszy krok, przychodząc do niej i pytając o Luisa Ramone. Kwestią czasu było to, kiedy powie coś więcej, co wskaże i jej, i Diego, czego czy kogo mają szukać. Dlatego też młody de la Vega ruszył na wycieczkę po pastwiskach, zostawiając żonie zadanie towarzyszenia señoricie Pereira.

Flor znów siedziała w dawnym gabinecie ojca. Okiennice były otwarte i zasłony odsunięte, ale biurko przepchnięto w najdalszy od okien kąt pokoju i ustawiono tak, że dziewczyna miała za plecami już tylko ścianę. Na szerokim blacie piętrzyły się w stertach księgi i papiery, dodatkowo zasłaniając siedzącą za nim señoritę. Może dla kogoś obcego taki bałagan nie miał sensu, ale dla Victorii było to całkowicie zrozumiałe – ktokolwiek by się zakradł do hacjendy, czy do wnętrza gabinetu, czy też pod jego okna, nie miał szans, by od razu dostrzec kogoś siedzącego w tym miejscu. Zanim by się zorientował, Flor mogła w jednej sekundzie, niepostrzeżona, skryć się pod biurkiem przed napastnikiem. I obronić, bo w szufladzie biurka leżał nabity pistolet.

Jednak Flor pokazała go Victorii z pewnym wahaniem, jakby nie ufała czy nie wierzyła, że ta broń może być jej pomocna, i szybko zajęła się dokumentami. Przeglądała księgi hodowlane hacjendy, wynotowując z nich jakieś informacje, zapewne liczby czy imiona zwierząt, ale co chwila zerkała ku swojej towarzyszce.

– Zapytaj – odezwała się nagle Victoria.

– Słu–słucham? – zająknęła się dziewczyna.

– Chcesz mnie o coś zapytać. Więc pytaj.

Flor potrząsnęła głową.

– Nie, nie teraz – zaprzeczyła.

Victoria nie nalegała. Najwyraźniej señoricie Pereira potrzebny był jeszcze czas, więc teraz z kolei doña de la Vega zapytała o przygotowywane rozliczenia. Okazało się, że Flor chciała sprzedać jeszcze trochę bydła, by zwolnić kilka pastwisk dla koni. Miała to być transakcja podobna do tej wcześniejszej, po której oburzony don Rafael de la Vega zjawił się w Los Angeles. Jednak teraz jasno tłumaczyła swoje plany. Położone na wzgórzach łąki nigdy nie były zbyt dobre dla krów. Ziemia była tam za sucha, wodopoje za odległe, a trawa zbyt wątła, by zapędzone tam stada dobrze przybierały na wadze. Juan wpadł na pomysł, by zrobić z nich lepszy użytek i na tych uboższych terenach zacząć hodować konie. Ale nie smukłe kłusaki do bryczek, piękne i cenne lusitano i andaluzyjczyki pod siodło czy nawet mniej rasowe wierzchowce, lecz znacznie cięższe konie pociągowe. Twierdził, a Flor się z tym zgadzała, że i królewska poczta, i armia, chętnie zapłacą, i to sporo, za zwierzęta, które będą zdolne poradzić sobie w zaprzęgu, silne, wręcz masywne, ale i szybkie. Takie, jakie ciągnęły dyliżanse w czas pokoju i armaty na polach bitew. Tych koni w Kalifornii czy nawet w nieodległym Meksyku było ciągle mało, bo przybysze ze Starego Kontynentu przywozili ze sobą przede wszystkim konie pod siodło. Zresztą tam wojna sprawiła, że stały się bardzo cenne i potrzebne. Jednak Checa widział sposób, jak je zdobyć, i to niewielkim kosztem. Twierdził, że wypatrzył konie o podobnej budowie wśród zdziczałych mustangów, zapewne potomków zwierząt zbiegłych podczas wcześniejszych walk z rewolucjonistami. Namawiał też Flor, by oddała część pastwiska poczcie w dzierżawę, co by pozwoliło otworzyć w Santa Barbara stałą stację dyliżansów, a im dało dostęp do ogierów.

– Rozmawiałaś o tym z Ramirezem? – zapytała Victoria po usłyszeniu tej rewelacji.

– Nie… Jeszcze nie… – Flor, do tej pory ożywiona i zachwycona planami, nagle spłoszyła się i odwróciła wzrok.

Victoria była w tej chwili pewna, że to przez to nieokreślone zagrożenie Pereira nie chce wspominać swojemu przyjacielowi i opiekunowi o pomyśle Juana. Czymkolwiek było to coś, sprawiało, że wahała się i obawiała snuć plany sięgające dalej niż na kilka czy kilkanaście tygodni naprzód.

Nim jednak zapytała, co stoi na przeszkodzie, by podzielić się z tío Matteo planem, Consuela weszła do salonu z pakietem listów i wizytówek. Rafael de la Vega wiedział już o przyjeździe kuzyna i jego żony, a to, co wiedział on i Margarita, musiało wiedzieć całe Santa Barbara. Zaadresowane do Diego zaproszenia, pozdrowienia i bilety wizytowe miejscowych zajmowały większą część tacy, obok nieco mniejszej kupki listów, jakie były przeznaczone dla Flor.

READ  Konsekwencje, rozdział 1

Victoria tylko westchnęła. W Los było ich znacznie mniej i skierowane były głównie do don Alejandro, jako głowy rodziny de la Vegów, nawet jeśli dotyczyły całej rodziny. Tu musiał na nie odpowiadać jej mąż. Albo ona, w jego zastępstwie. Sięgnęła po kałamarz, pióro i kartkę papieru, i przeniosła się na stół pod oknem, by nie cisnąć się razem z Flor na zabałaganionym biurku.

Dopiero zaczęła spisywać nazwiska i proponowane godziny spotkań, gdy usłyszała dziwny dźwięk, jakby na wpół zduszony jęk czy szloch.

Obejrzała się.

Flor, blada tak, jakby zobaczyła ducha, z nieskrywanym przerażeniem wpatrywała się w jeden z listów. Oczy miała pełne łez, a półotwarte usta drżały.

– Flor! – Victoria wpół powiedziała, wpół wykrzyknęła jej imię. – Flor!

Señorita Pereira drgnęła jak obudzona i zgniotła trzymaną w dłoniach kartkę.

– Flor, co się stało? – zapytała cicho Victoria.

– Nic – odpowiedziała. – Zupełnie nic.

Victoria przez chwilę przyglądała się jej uważnie. Dziewczyna zagryzła wargi i wrzuciła zmięty papier do szuflady, zamykając ją z takim pośpiechem, że doña de la Vega w jednej chwili zrezygnowała z nalegania i pytań. Istniały inne sposoby, by się dowiedzieć, co było powodem takiej reakcji señority.

Flor sięgnęła po chusteczkę, okręciła materiał wokół palców i zaraz splotła dłonie, kryjąc je w fałdach spódnicy. Nie odrywała wzroku od powierzchni biurka, jakby bojąc się spojrzeć w stronę Victorii.

– Powiedziałaś mi, że macie prawnika, prawda? – zapytała.

– Tak.

– Czy on mógłby do was przyjechać?

Victoria kiwnęła głową.

– Tak – odezwała się zaraz, widząc, że señorita nie może dostrzec jej gestu. – Ale – zauważyła – nawet jeśli Diego napisze dzisiaj list, by przejeżdżał, to ten człowiek nie dotrze tu z Monterey prędzej niż za kilka tygodni, nawet jeśli zdecyduje się spędzić Navidad w drodze, nie z rodziną.

Dziewczyna opuściła głowę, zrezygnowana.

– Więc to się nie uda – szepnęła.

– Co miałoby się nie udać?

– Nic, nic…

– Flor… – Victoria podniosła się od stołu i podeszła do señority. – Co się dzieje? Co było w tym liście? Jak możemy ci pomóc?

– Nie możecie. – Flor uniosła głowę, by spojrzeć w oczy stojącej przy niej kobiecie. Victoria zamarła widząc wyraz jej twarzy. – Już nic nie możecie zrobić. Nie teraz i nie dla mnie. Może kiedy przyjedzie ten prawnik, może jeszcze zdążę… – Znów opuściła głowę, dłonie miała tak zaciśnięte, że pobielały jej kostki. – Modlę się o to, Victorio, ale jest coraz gorzej…

– Z czym jest gorzej? – zapytała cicho Victoria.

Ale Flor nie odpowiedziała. Objęła nagle kobietę i wtuliła twarz w fałdy jej sukni, szlochając tak, jakby miało jej pęknąć serce, i doña de la Vega zrozumiała, że w tej chwili już się niczego nie dowie.

x x x

Atmosfera panująca w hacjendzie podczas południowego posiłku, mimo starań Diego, nie była najlepsza. Chociaż Flor, nim siadła do stołu, zmyła z twarzy ślady łez i zdołała się opanować na tyle, by mówić spokojnie, widać było, że nie jest w stanie na niczym się skoncentrować, czy chodziło o postawiony przed nią talerz, czy o opowieść młodego de la Vegi o tym, co zaobserwował podczas wycieczki. Co więcej, im bardziej swobodnie Diego rozprawiał o pastwiskach, stadach czy spotkanych vaqueros, tym bardziej drżały dłonie dziewczyny, aż w końcu Victoria szturchnęła dyskretnie męża pod stołem, by mu przerwać, nim doprowadzi panią domu do takiego wybuchu łez, jak się jej wcześniej zdarzyło. Diego przyjął sygnał i płynnie zmienił temat na ploteczki z Los Angeles: problemy z maszyną drukarską, organizowanie przez padre Beniteza pomocy dla najbiedniejszych i dąsy . Dopiero jednak wspomnienie o dzieciakach z przykościelnej szkółki, ich psotach i pomysłach na świat, zdołało przyciągnąć uwagę señority Pereira, a nawet sprawić, że zaczęła się uśmiechać. Jednak to było już pod koniec posiłku i doña de la Vega nie mogła nie zauważyć, że Flor zjadła naprawdę niewiele.

Sama Victoria też nie czuła się najlepiej. Zbyt się niepokoiła zachowaniem dziewczyny, jej z trudem skrywaną rozpaczą i przerażeniem, by mieć apetyt, niezależnie od tego, jakie smakołyki podała na stół Consuela. Zresztą widok potraw był dla niej, doświadczonej kucharki, dodatkową informacją. Flor już wcześniej musiała mało jeść, czy raczej nie móc niczego przełknąć ze zdenerwowania. Wymuszony post, może i niechęć do snu, praca w czterech ścianach hacjendy – to wszystko tłumaczyło bladość señority. A reakcja na list była wskazówką, jakiej szukała od chwili przyjazdu. Cokolwiek groziło Flor, było właśnie tam i to w ten sposób omijało warty Juana i reszty vaqueros.

Pozostawało tylko jedno pytanie. Dlaczego Flor, tak do tej pory ufająca przyjaciołom, nie chciała się podzielić tym listem? Co i dlaczego chciała przed nimi przemilczeć? Tu Victoria nie umiała znaleźć wyjaśnienia, ale też nie miała zamiaru naciskać na dziewczynę. Były inne, dyskretniejsze sposoby…

Diego miał coś jeszcze omówić z Juanem w kwaterach vaqueros, a ona przeprosiła Consuelę za swój brak apetytu i poprosiła ją o ziołową herbatę na ukojenie zbyt wzburzonego żołądka. To wystarczyło, by Flor, zaniepokojona samopoczuciem gościa, wyręczyła gospodynię i zjawiła się w jej pokoju z dzbankiem napoju i filiżankami, by dotrzymać jej towarzystwa. Gdy przyszła, Victoria zaczęła ją wypytywać o rodzinę Rafaela, czy ma jakieś od nich wieści. Miała w tym swój cel. Gdyby coś nie poszło wedle planu, ona i Diego byliby zmuszeni nocować u kuzynostwa.

Tymczasem Diego, zamiast do kwater vaqueros, poszedł do gabinetu Flor. Juan, widząc jak przyjaciel rozgląda się na boki, by się upewnić, że nikt ich nie dostrzeże, uśmiechnął się nieco nerwowo, nim nacisnął klamkę. Na szczęście korytarz był pusty i nikt nie widział, jak obaj znikają za drzwiami.

Przy biurku młody , nim schylił się do szuflad, wymacał wytrych za mankietem. Kiedy go tam chował, zastanawiał się przez moment, czy to będzie naprawdę konieczne. Ramirez niegdyś ostrzegał Zorro, by ten nie próbował działać w Santa Barbara, a samo posiadanie takiego narzędzia stawiało pod znakiem zapytania osobę don Diego de la Vegi, jako malarza, poety i naukowca. Lecz teraz nie mogli już dłużej zwlekać ani też wymuszać na Flor zgody czy wyznania, co było w liście.

Wysunął szufladę i uniósł brwi w zaskoczeniu. Do połowy wypełniały ją kartki pomiętego papieru. Jedna, zgnieciona niemalże w kulkę, musiała być tym listem, który tak wystraszył Flor przy Victorii. Diego rozwinął ją pospiesznie i niemalże zaklął z frustracji.

Była czysta. Pomięta, zgnieciona, ale bez śladu, że cokolwiek było na niej napisane.

Bez śladu? Diego podszedł do okna. Pozornie czysty papier w lepszym świetle mógł zdradzić coś więcej. I rzeczywiście, na białej kartce, tam gdzie była mocniej zgnieciona, można było jeszcze dostrzec sinawe smużki. Przez chwilę nie rozumiał, co właściwie widzi, lecz zaokrąglony kształt jednej zdradził, że to pismo. Zatarte, ledwie widoczne pismo. Głównie litery, ale i pojedyncze słowa. „Ojciec“, „hańba“, „zdrada“, odcyfrował. Więcej nie zdążył, znaki bladły i znikały szybciej, niż się spodziewał. Zanim zdołał poukładać jakoś w myśli niewyraźne zapisy, rozwiały się całkowicie, zostawiając w rękach Diego czysty papier.

– Co to jest? – zapytał Juan cicho.

– Widziałeś to, co ja?

– Tak. Nie przeczytałem, ale widziałem litery. Ktoś straszy Flor tymi listami?

– Tak. – Diego nie miał wątpliwości, że niewidzialna teraz treść musiała być czymś wyjątkowo nieprzyjemnym.

Checa zaklął.

– Zniknęło – warknął. – Teraz nie dowiemy się, kto to napisał.

– To jeszcze nie jest przesądzone… – Młody de la Vega powąchał papier. Metaliczna, a zarazem nieco kwaśna woń kojarzyła się z owocami i jakimś odczynnikiem, który powinien znać ze swego laboratorium.

– Co masz na myśli?

– Takie listy pisze się po to, by coś ukryć, ale tylko na jakiś czas. By nikt niepożądany nie przeczytał, co chcesz przekazać.

– Szpiegowskie meldunki? – Checa uniósł brwi. Widząc zaskoczone spojrzenie Diego, wyjaśnił. – Mieliśmy sierżanta, który był jakiś czas guerrillero. Mówił mi, jak mu dziewczyna wysyłała meldunki w modlitewniku. Żaden Francuz się nie połapał.

uśmiechnął się.

– Właśnie tak. Tu gdzieś – rozejrzał się po papierach spiętrzonych na biurku – powinna być koperta od tego listu. Założę się, że jest dość gruba, by utrzymać list w ciemności, skoro pismo znikało w świetle. Ale to nieważne. Musimy porozmawiać z Flor.

Juan tylko przytaknął.

Señorita Pereira siedziała przy Victorii. Wstała na ich widok, jakby domyślając się, po co przyszli.

– Flor – Checa odezwał się pierwszy – jak długo cię prześladują tymi listami?

Dziewczyna zastygła na moment i zachwiała się.

Dios!

Victoria poderwała się z szezlongu, ale Flor nie upadła. Usiadła tylko ciężko, jakby zawiodły ją nogi, ze świstem łapiąc powietrze i patrząc na mężczyzn z takim przerażeniem, że Diego wstrząsnął się mimowolnie.

– Flor… – Juan wyciągnął rękę, ale powstrzymał się przed dotknięciem ramienia señority.

Zamrugała nagle i popatrzyła na jego wyciągniętą dłoń o cale od siebie, potem spojrzała na zgniecioną kartkę w dłoni Diego.

– Skąd? – odchrząknęła, by oczyścić gardło. – Skąd wiecie, że to list?

– Widzieliśmy pismo, zanim zniknęło – odpowiedział Checa.

– Wi… Dios! – Señorita poderwała dłonie do ust. – Widzieliście? Naprawdę widzieliście? Don Diego…

– Widzieliśmy obaj – potwierdził spokojnie młody de la Vega. – Nie dosyć, by przeczytać całość, ale wystarczająco, by zrozumieć, że to nie były przyjazne słowa, señorita.

– Widzieliście… – powtórzyła Flor jakby do siebie, z jakąś niezmierną ulgą w głosie. – Ale jakim cudem…

READ  Legenda i człowiek Cz VIII Echa przeszłości, rozdział 21

– To pismo szpiegów, Flor. Sekretny inkaust – wyjaśnił Juan. – W czasie wojny pisali nim raporty, żeby nikt inny nie mógł ich odczytać. Diego to może potwierdzić.

Don

– Diego, Flor, tylko Diego – przypomniał młody . – I tak, są atramenty, które pojawiają się lub znikają, jeśli tylko się wie, jak z nimi postępować.

Flor pokręciła głową, jakby nie mogąc uwierzyć w słowa młodego de la Vegi.

– Myślałam, że jestem szalona… – powiedziała cicho. – Że popadam w obłęd i widzę rzeczy, których nie ma. Był list, obrzydliwy list, i zaraz go nie było. Miałam w rękach czyste kartki. A on się śmiał, mówił, że sobie uroiłam…

– Kto mówił?

– On. – Dziewczyna wskazała na kartkę. – Pisał mi, że uznają, że oszalałam. Że nikt nie uwierzy, że coś na nich było. Nikt! Raczej powiedzą, że zmyśliłam to sobie. Że tak się kończy pozostawianie dziewczyny bez… – urwała.

– Bez mężowskiego nadzoru? – wtrąciła Victoria.

– Tak. Że tamto porwanie pomieszało mi zmysły…

– Ramirez raczej ci uwierzy – przerwał jej Diego spokojnym głosem.

– Jak to?!

– Dlatego, że cię zna, to po pierwsze. Po drugie, to pismo można przeczytać, trzeba tylko wiedzieć, jak. Mam środki, które wywołają litery z powrotem. Jeśli dasz mi te listy, zabiorę je zaraz do Los i jutro przywiozę już nadające się do odczytania. Wtedy będziesz miała dowody dla Ramireza, a on będzie mógł odszukać tego, kto cię prześladuje.

Flor zasłoniła twarz rękoma. Drżała i Victoria ostrożnie oparła dłoń na jej ramieniu. Ale señorita nie płakała. Za chwilę podniosła głowę, nagle zdeterminowana i spokojna.

– Powiedziałeś, że pojedziesz dzisiaj? – zapytała.

– Tak. Im szybciej się o nich dowie , tym prędzej będziesz bezpieczna.

– Więc będzie lepiej, bym ci je dała…

Wstała. Victoria podniosła się także, zbyt ciekawa, by czekać na powrót señority.

Dziewczyna już bez słowa poprowadziła przyjaciół do gabinetu. Otworzyła szufladę i wyjęła plik zmiętych kartek, ale zamiast podać je młodemu de la Vedze, zacisnęła na nich dłonie, nagle znów niepewna.

Victoria natychmiast zrozumiała, co się dzieje.

– Tych listów nie zobaczy nikt poza Diego i tío Matteo, Flor – powiedziała spokojnie.

– W tych listach – odparła Flor nie podnosząc głowy – są obrzydliwe rzeczy…

– Kłamstwa! – stwierdził ostro Juan.

– Nie wiesz… – Spojrzała w jego stronę, zaskoczona.

– Na pewno kłamstwa. Jeśli kłamał ci, że tracisz zmysły, to i kłamał we wszystkim innym! To takie same bzdury, jakie wygadywały te wszystkie plotkary! – mówił dalej Checa. – Chciał cię skrzywdzić, rozumiesz?

– I za to zostanie ukarany – dodał Diego. – Daj mi te listy. Mógł się pod nimi nie podpisywać, ale znajdziemy go.

Flor odwróciła się w jego stronę, zaskoczona. Przez dłuższą chwilę patrzyła na szeroko otwartymi oczyma, jakby oceniając go na nowo. Victoria, widząc to spojrzenie, poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku. Co takiego przyszło na myśl señoricie?

Powiedziałeś, że zaraz pojedziesz? – powtórzyła pytanie. – Mimo że zmierzch zapadnie zanim dotrzesz do Los Angeles?

– Znam drogę, Esperanza jest szybka i wytrzymała, a księżyc wzejdzie już niedługo – odpowiedział Diego, ale Flor tylko pokręciła głową, nie odrywając od niego spojrzenia.

– Flor…? – odezwał się Juan.

Machnęła w jego stronę pustą dłonią, dając znać, żeby jej nie przeszkadzał.

– Flor? – powtórzył za Juanem młody de la Vega, wyraźnie czując się nieswojo pod badawczym spojrzeniem dziewczyny.

Señorita Pereira raz jeszcze odetchnęła głęboko, niczym przed skokiem do wody.

– Odczytasz te listy dla mnie… Zorro? – spytała.

Victoria sapnęła głośno, zszokowana. Przez chwilę miała dziką ochotę roześmiać się, bo Diego miał minę kogoś, komu wyszarpnięto dywan spod stóp i kto usiadł, nieoczekiwanie, a boleśnie na podłodze. Juan z sykiem wciągnął powietrze.

Oszołomienie Diego minęło w jednej chwili.

– Jak się domyśliłaś? – spytał, zaskakująco spokojnie.

Flor uśmiechnęła się słabo.

– Ojciec nie bez powodu sprowadził dla mnie fortepian. Mam dobre ucho do melodii, także do ludzkiego głosu – powiedziała. – Przed chwilą to Zorro zażądał ode mnie listów, nie don Diego de la Vega, którego poznałam w Los Angeles. I ten don Diego nie mówiłby, że pojedzie z Santa Barbara do Los Angeles, tak jakby to była dla niego popołudniowa przejażdżka, choć dotrze do celu w środku nocy.

Diego uśmiechnął się bezradnie.

– Zawsze wiedziałam, że ty, Juan – Flor spojrzała na Checę – spotykałeś się z Zorro. Wiedziałam, że się z nim przyjaźnisz i mu ufasz. Pomyślałam nagle, że to do niego pierwszego pojechałbyś po pomoc dla mnie. Ale ty zwróciłeś się do Diego i to od niego dostałeś konia takiego jak koń Zorro. – Dziewczyna pokręciła głową i odwróciła się do Victorii. – A ty skłamałaś mi opowiadając, czemu porzuciłaś Zorro. Gdyby wasze zerwanie, takie zerwanie, jak mi mówiłaś, było prawdą, nie błagałabyś kiedyś o pomoc dla niego, o pozwolenie, by Juan mógł go zastąpić.

Diego zaczął się śmiać pierwszy. Cichym, nieco bezradnym śmiechem. Po chwili zawtórowała mu Victoria, a po niej Juan.

– Kobiety… – powiedział w końcu Checa.

Wywołało to kolejne prychnięcie śmiechem i obu pań, i młodego de la Vegi. Ten wreszcie się opanował.

– Zaufasz mi, Flor? – spytał. – Pozwolisz, bym przeczytał to, co jest w tych listach, nieważne, jakie łgarstwa i obelgi tam napisano?

– Tak. – Podała mu papiery.

Diego, nagle poważny, ujął je oburącz i przez chwilę wyrównywał w palcach plik.

– Powinienem wrócić jutro po południu – powiedział. – Będę się spieszył, ale nie wiem, ile czasu zajmie mi ustalenie, co jest odczynnikiem. Vi…

– Rafael przysłał listy w odpowiedzi na pismo don Alejandro – przerwała mu Victoria. – Gdyby ktoś chciał wiedzieć, czemu jestem tu sama, to ty pojechałeś do ojca, a ja muszę odpocząć.

Flor obejrzała się gwałtownie w jej stronę, ale doña de la Vega tylko uśmiechnęła się uspokajająco.

– Potrzebujesz konia? – odezwał się Juan.

– Nie, Esperanza mi wystarczy – odparł młody de la Vega, co wywołało kolejny uśmiech Victorii. – Ale przeprowadź mnie przez warty i uprzedź, że jutro mogę wracać po zmroku.

Juan też się uśmiechnął i ruszył do drzwi. Nagle zatrzymał się, okręcił na pięcie i stanął przed Flor. Przez dłuższą chwilę oboje patrzyli sobie w oczy, aż wreszcie dziewczyna delikatnie dotknęła jego policzka. Checa uniósł rękę i przytrzymał jej dłoń przy swojej twarzy samymi koniuszkami palców. Señorita uśmiechnęła się słabo i drugą ręką rozwichrzyła mu włosy.

– Nie powiem, żebyś z nim jechał – odezwała się cicho.

– Nie będę musiał.

W głosie Juana była skryta wesołość i Victoria też się uśmiechnęła. Rzeczywiście, don Diego mógłby potrzebować eskorty w nocnej jeździe, ale Zorro była ona niepotrzebna.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 27Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 29 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya