Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 34

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: Z miłosnymi napojami nie ma żartów…


Rozdział 34. Tristan i Izolda


Następnego dnia rano Diego nie miał już tak dobrego humoru. Niewyspany, ze zmierzwionymi włosami, ponurym, nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w talerz.

– To, że to niemożliwe! – prychnął na pytanie ojca, co go tak gnębi.

– To znaczy?

– Próbowałem zbadać ten eliksir, który wypili de Soto i Dolores.

– I co?

– Nic!

– Jak to, nic?

– Nic. Nie jestem w stanie ustalić, czego dodano do wina.

– Może niczego?

– Nie widziałeś ich, ojcze. Oboje zachowywali się tak, jakby faktycznie byli w sobie zakochani, wręcz zauroczeni.

– De Soto prosił Mendozę o pomoc w dotarciu do kwatery – wtrąciła Victoria. – Prosił! – podkreśliła.

Don Alejandro potrząsnął głową.

– To rzeczywiście niepodobne do niego. Ale że nie jesteś w stanie ustalić…

– Albo eliksir zmienił się w kontakcie z winem, albo… – Diego zapatrzył się w talerz, zamyślony.

– Nic teraz nie wymyślisz, Diego – pocieszył go ojciec.

– Wiem! Ale złości mnie to. Nie lubię nie wiedzieć.

Don Alejandro roześmiał się, widząc minę syna.

– Chyba musisz się z tym pogodzić – stwierdził.

– To nie znaczy, że mam tak łatwo zrezygnować!

– Łatwo?

– Łatwo. Jedna noc badań i… – Diego machnął ręką, podsumowując tym gestem swoje starania, czy raczej uzyskane wyniki.

– No to nie rezygnuj – śmiał się dalej don Alejandro. Od przybycia de Soto rzadko widywał Diego jako pochłoniętego swymi badaniami naukowca i bawiła go teraz jego konsternacja. – A na razie pojedź ze mną do pueblo. Może byłoby dobrze, gdybyś przyjrzał się alcalde, czy już mu wywietrzało z głowy to wczorajsze zakochanie. Przynajmniej będziesz wiedział, jak długo taki eliksir działa.

x x x

De Soto nie sprawiał wrażenia, że się otrząsnął po wydarzeniach poprzedniego dnia. Przeciwnie, każdy, kto zobaczył w gospodzie alcalde pochylonego nad późnym śniadaniem, bladego, z niestarannie zawiązanym halsztukiem, bez większego entuzjazmu mieszającego łyżką polewkę, mógł przyznać, że mężczyzna cierpi. Komentujący ten widok obserwatorzy spierali się dyskretnie, czy jego niewątpliwe dolegliwości były skutkiem eliksiru, czy raczej efektem próby przezwyciężenia wpływu tegoż eliksiru za pomocą mocnej brandy.

Buenos dias! – Diego odsunął stołek i usiadł naprzeciw de Soto.

Ignacio łypnął na niego ponuro i wrócił do grzebania w talerzu.

– Boli was głowa, don Ignacio?

– Co cię to obchodzi, de la Vega!

– Wiecie, że się interesuję chemią. – Diego mówił raczej cicho. – Chciałbym się dowiedzieć, czy odczuwacie jeszcze podobne sensacje, co wczoraj…

– Co? Teraz jestem dla ciebie obiektem do badań?

Młody de la Vega uśmiechnął się przepraszająco i sięgnął do nadgarstka alcalde.

– Pozwólcie, że zmierzę wam puls…

De Soto wyszarpnął rękę.

– Jak jesteś taki ciekawy, to sam wypij to przeklęte wino! – warknął. – Będziesz mógł wtedy badać się do woli!

Odsunął gwałtownie miskę, aż jej zawartość rozchlapała się dookoła.

– A skoro tak chcesz wiedzieć, to nie mogłem zmrużyć oka przez całą noc!

Diego cofnął się lekko, patrząc uważnie na rozzłoszczonego alcalde.

– Co jest? – warknął Ignacio.

– Zastanawiam się tylko – Diego podniósł dłonie na poły uspokajającym, na poły obronnym gestem – co mogło spowodować u was taką bezsenność?

– Nie wiem! – De Soto prychnął wściekle, potem oparł głowę na dłoniach, mierzwiąc sobie włosy. – Nie mam najmniejszego pojęcia! Nie potrafiłem wytrwać spokojnie choćby chwili!

Przeciągnął dłońmi po twarzy i spojrzał na młodego .

– Diego… – odezwał się ciszej.

– Tak?

– Ty wierzysz, że ten eliksir zadziałał?

Diego przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie wierzył, ale to, co się działo z de Soto, nie było normalne. Nigdy jeszcze nie widział go tak podenerwowanego, pobudzonego, nawet w Madrycie.

– Nie wiem – odpowiedział w końcu szczerze. – Nie potrafię uwierzyć, że jest możliwe coś takiego, jak napój wiecznej miłości. Dlatego tak się interesuję…

– Moim samopoczuciem?

– Tak.

– Jeśli to by naprawdę zadziałało, jeśli faktycznie się zakochałem… – De Soto z ciężkim westchnieniem znów oparł głowę w dłoniach.

Młody de la Vega nie podjął tematu. Pamiętał, z jaką beztroską Ignacio podchodził do kobiet w Madrycie, pojawiając się na studenckich spotkaniach z coraz to inną towarzyszką, ale też zrywając bez wahania te przelotne znajomości, gdy tylko kolejna wzbudziła jego zainteresowanie. Nieraz też bezlitośnie kpił z tych kolegów, którzy bardziej poważnie traktowali swoje związki czy otwarcie przyznawali się do zakochania. Niewątpliwie teraz świadomość, że sam uległ temu wydrwiwanemu zauroczeniu, musiała mu ciążyć. Może Diego powinien powiedzieć mu w tej chwili coś o działaniu ziół, o złudzeniach, jakie potrafią wywołać pewne wywary, ale nim się odezwał, do sali wbiegła młoda doña da Silva.

– Ignacio? – zapytała.

Alcalde poderwał się zza stołu.

– Dolores? – odpowiedział jej pytaniem, pełnym zdumienia głosem, jakby nie wierząc, że się zjawiła.

Młoda kobieta podeszła do niego tak szybko, że Diego ledwie zdążył usunąć się z jej drogi.

– Nie spałam całą noc – powiedziała cicho. – Nie mogłam się uwolnić od myśli o tobie…

– Ani ja nie potrafiłem zasnąć… – De Soto również zniżył głos, tak że Diego, choć stał niemal tuż obok, prawie go nie słyszał.

– Musiałam cię zobaczyć… Chciałam się przekonać, że to, co poczułam wczoraj, nie było złudzeniem…

– Nie było… – odparł de Soto, wciąż cicho, ale z nagłą determinacją. – Nigdy nie widziałem kobiety piękniejszej od ciebie, a wczoraj… wczoraj było tak, jakbym zobaczył cię po raz pierwszy w życiu…

Diego obserwował tę rozmowę z niemal równym poczuciem niedowierzania, jak poprzedniego dnia. Znów wydawało się, że Ignacio i nie widzą poza sobą świata. De Soto, nagle uspokojony, posadził doñę da Silva przy stole, sam prawie pobiegł do baru, by za chwilę wrócić z jednym z najlepszych win Victorii i dwoma kieliszkami. Napełnił je i jeden zaofiarował swej towarzyszce. Uśmiechnęła się na ten widok.

– To wino przyniosło nam miłość – powiedziała.

– Zatem wypijmy za miłość, mi preciosa – odpowiedział.

Promienny uśmiech był jedyną odpowiedzią, gdy unosiła kieliszek do ust.

Mendoza otworzył drzwi z takim trzaskiem, że wszyscy obecni, do tej pory patrzący jak zauroczeni na parę przy stole, podskoczyli.

Alcalde… – zaczął mówić i urwał.

– Tak, sierżancie? – rzucił niedbale de Soto. Nie odrywał wzroku od twarzy doñi da Silva.

– Kapral melduje, że wytropiono bandę desperados. To pewnie ci, co napadali na drodze do Santa Paula…

– Zajmijcie się nimi, sierżancie. – Machnął ręką alcalde, nadal nie odwracając głowy w jego stronę. – Niech kapral ich aresztuje. Albo wy. Albo zostawcie ich Zorro…

Zebrani w gospodzie aż wstrzymali oddech. Ignacio de Soto, alcalde, który ze służbowych reguł uczynił sztukę samą w sobie i który od miesięcy tropił Zorro, teraz nagle stwierdza, że nie interesuje go banda zagrażająca pueblo? Który otwarcie stwierdza, że to Zorro może rozbroić desperados? To chyba bardziej niż cokolwiek innego potwierdzało, że de Soto właśnie się zakochał.

Alcalde… – wykrztusił zdumiony Mendoza.

łagodnie pogładziła de Soto po dłoni.

– Ignacio, twój człowiek naprawdę potrzebuje pomocy – napomniała.

– Sierżancie… – Ignacio wstał. – Możecie chyba aresztować tych bandytów bez moich osobistych wskazówek?

Si, mi alcalde!

– Więc jedźcie z kapralem i zajmijcie się tą bandą.

Si! Ale… – zawahał się sierżant.

– Tak?

– Mówiliście o Zorro…

– Żartowałem – zaśmiał się de Soto. – Wy poradzicie sobie z nimi lepiej. No już, już. – Machnął ręką, jakby wyganiając sierżanta z gospody. – Ruszajcie!

Si, mi alcalde! – Mendoza zasalutował i wypadł za drzwi.

De Soto usiadł z powrotem do stołu.

– Wybacz – powiedział. – Nie chciałem…

– Nic się nie stało… – z powrotem ujęła go za rękę.

Diego, ze swego miejsca pod ścianą, patrzył na całą scenę jak zaczarowany. Rozpoznawał zachowanie Ignacio, to zauroczenie, rozpoznawał z własnego doświadczenia. On sam przecież swego czasu w Madrycie chodził ślepy i głuchy na niemal wszystko, co nie było związane z Zafirą.

Stuknięcie drzwi odciągnęło jego uwagę od obserwowania przyciszonej konwersacji alcalde i doñi da Silva. Mauricio, zaczerwieniony, w szeroko rozpiętym surducie, przeszedł przez salę i ujął żonę za ramię.

– Mauricio? – Zdziwiona obejrzała się na męża.

– Co tutaj robisz?! – spytał caballero. – Wiesz, ile czasu cię szukaliśmy?

– Musiałam…

Młody da Silva pociągnął ją za rękę, zmuszając do wstania.

– Wracamy do domu!

jęknęła i wyrwała się mężowi.

– Nie mogę… – zaszlochała. – Mauricio, nie mogę… Całą noc dręczyłam się myślami, czy to, co zdarzyło się wczoraj, było prawdziwe…

– I?

– Musiało być… – wykrztusiła. – Nie potrafię myśleć, że jestem z daleka od niego, że on mnie pozostawia…

– Dolores…

– Nie potrafię… – Wyciągnęła rękę przed siebie w dziwnym geście, ni to próbując pochwycić męża, ni to go odpychając.

De Soto poderwał się także.

Doña wróci, kiedy będzie chciała, da Silva – oświadczył. – Nie możecie jej niczego narzucać!

– To jest moja żona, alcalde! Jej miejsce jest w moim domu! – odparował Mauricio.

– Jej miejsce jest tam, gdzie będzie chciała! – powtórzył Ignacio.

READ  Legenda i człowiek Cz I: Zmylić wrogów, rozdział 4

Alcalde! – Caballero sięgnął do ramienia żony, z wyraźnym zamiarem odciągnięcia jej od de Soto.

Ignacio chwycił Mauricio za nadgarstek.

– Zabrońcie jej czegokolwiek – wysyczał – a najbliższe godziny spędzicie w areszcie.

Przez chwilę stali nieruchomo, młody don i alcalde. Ignacio zaciskał palce, a Mauricio poczerwieniał na twarzy, choć raczej ze złości, niż bólu. patrzyła na nich obu szeroko otwartymi oczyma, przestraszona. Chyba jej mąż dostrzegł ten przestrach, bo nagle opuścił rękę, uwalniając ją z uchwytu alcalde.

– Dolores, querida, czy przejdziesz się ze mną? – zapytał de Soto i cofnął się do drzwi.

Doña obejrzała się na niego, potem na męża.

– Mauricio, wybacz… – jęknęła.

Odwróciła się i podeszła z ociąganiem do wyjścia, oglądając w stronę młodego caballero, jakby to, że wychodzi, było dla niej zarazem przyjemnością i przymusem. W drzwiach gospody de Soto ujął ją za rękę i pocałował. Nie w wierzch dłoni, jak przystało na witającego, ale jej wnętrze w intymnej pieszczocie. Mauricio patrzył na to jak skamieniały, zaciskając pięści.

– Wybacz, mi querido, tę nieprzyjemną scenę – odezwał się Ignacio. – Przestraszyłem się, że będziesz musiała ponieść konsekwencje mojej nierozwagi.

– Zamknąłbyś… Zamknąłbyś go w areszcie?

– By uchronić ciebie przed jego złością? Oczywiście!

To zapewnienie wystarczyło, by uśmiechnęła się z ulgą.

– Może się przejdziemy? – ponowił swą propozycję de Soto. – Nie mamy tu parków czy alei, ale możemy udawać, że jesteśmy znów w Madrycie…

– Och, Madryt… – z wdziękiem wsparła się na podanym jej ramieniu. – Nigdy nie mówiłeś mi… – zaczęła.

Oboje wyszli w absolutnej ciszy, dopiero po chwili salę wypełnił gwar rozmów, jakby ludzie dopiero teraz, powtarzając sobie, co widzieli, udowadniali, że całe zajście było prawdą.

Kiedy alcalde i zniknęli za drzwiami, Mauricio na oślep wymacał oparcie krzesła i opadł na nie z jękiem, kryjąc twarz w dłoniach.

– Mauricio… – odezwał się młody de la Vega.

Młody da Silva spojrzał na niego wściekle.

– Pilnuj swojej żony! – warknął.

Poderwał się i pomaszerował do wyjścia, zostawiając Diego oniemiałego z zaskoczenia nie tyle jego reakcją, co słowami. Stara plotka o tym, że Zorro nadal interesuje się doñą de la Vega, najwidoczniej wciąż miała się dobrze.

x x x

Przez następne dwa dni nagłe wzajemne zauroczenie de Soto i młodej doñi da Silva stało się najważniejszym tematem rozmów w Los Angeles. Rolnicy, peoni, vaqueros czy caballeros, wszyscy rozmawiali tylko o tym, jak gwałtownie alcalde stracił głowę dla pięknej Dolores. Jedni wspominali, że od chwili swego przybycia starała się otaczać wielbicielami, inni pokpiwali z młodego Mauricio, a jeszcze inni współczuli i jemu, i jej. Opowieść o magicznym napoju, ubarwiana coraz to nowymi szczegółami, przechodziła z ust do ust, a Diego został zasypany pytaniami, czy rzeczywiście de Soto i doña ulegli działaniu eliksiru miłości. W końcu młody de la Vega był, w przekonaniu mieszkańców pueblo, naukowcem i znawcą tajemnic świata.

Tymczasem Dolores, mimo protestów męża, od pierwszego dnia nie chciała rozstawać się z de Soto. Spacerowali razem, rozmawiali, przekomarzali się… Oboje zapatrzeni w siebie, obojętni na przyglądających się im ludzi. Zauroczeni. Zakochani. To samo powtórzyło się następnego dnia. przyjechała zaraz po wschodzie słońca, a alcalde już na nią czekał przed bramą garnizonu.

A jednak przyglądający tej sielance Diego miał wątpliwości. Dręczyło go poczucie, że coś mu umyka, że przeoczył szczegół, jakiś drobiazg, który pozwoliłby mu odpowiedzieć sobie samemu na pytanie, czy doktor Henry Wayne rzeczywiście zdołał stworzyć eliksir, zdolny sprowokować prawdziwą miłość. Nie potrafił jednak, więc na razie patrzył i obserwował.

Tymczasem Mauricio da Silva źle znosił całą sytuację. Młodego, porywczego caballero niewątpliwie raniły do żywego współczucie i skryte kpiny ludzi. Gdy de Soto i szli pod rękę dookoła placu, odprowadzani zdumionymi, zszokowanymi spojrzeniami przechodniów, młody don stał oparty o ścianę gospody i zaciskał pięści. Dla każdego obserwatora było jasne, że młodzieniec z trudem hamuje się przed rozpętaniem piekielnej awantury i zmuszeniem żony do powrotu. Szczęśliwie dla niego ludzie byli świadomi, jak mogłoby się skończyć takie starcie pomiędzy znanym już z lekkości ferowania wyroków alcalde a zdradzanym tak otwarcie mężem, więc nikt nie zaryzykował zaczepki czy otwartej drwiny, jakie mogłyby sprowokować wybuch.

Drugiego dnia wieczorem don Alfredo zawitał do hacjendy de la Vegów.

Don Diego – zaczął zaraz po powitaniu. – Czy wy wierzycie w działanie tego eliksiru?

Młody de la Vega tylko pokręcił głową.

– Nie wierzyłem, póki nie zobaczyłem jego skutków – odparł.

– Juanita mówiła mi, że zabraliście resztę tego wina – mówił dalej starszy caballero. – To prawda?

– Tak…

– To dobrze, to bardzo dobrze. Don Diego, nie wiem, czy to w ogóle jest możliwe, ale proszę was, byście spróbowali, chociaż spróbowali znaleźć coś, co zniesie jego działanie…

– Mauricio?

– Oboje. – Don Alfredo potrząsnął głową. – Do ich kłótni już przywykliśmy. – Mężczyzna zaczerwienił się lekko, gdy uświadomił sobie, że mówi o wewnętrznych sprawach rodziny. – Ale to, to jest coś innego. zachowuje się jak szalona. Gdy Mauricio spróbował zakazać jej spotkań z alcalde, zaczęła krzyczeć, płakać, wreszcie grozić, że się zabije. Na koniec zamknęła się w swoim pokoju i szlocha. Moja żona usiłowała przemówić jej do rozsądku, ale… – Potrząsnął głową. – Nie wiem, czy usłyszała z tego choć słowo. Reaguje szałem na samo wspomnienie, że mogłaby nie być zauroczona, czy nie spotykać się z de Soto.

– A Mauricio? – odezwała się przysłuchująca rozmowie Victoria.

– On chodzi jak błędny i nie dziwię mu się. Kocha ją, niezależnie od wszystkiego, co się między nimi dzieje i na myśl, że miałby ją stracić dla de Soto…

– Widziałem dziś przed sjestą – wtrącił Diego.

– Właśnie. Usłuchał mnie przynajmniej na tyle, że po całej awanturze nie pognał z powrotem do pueblo, by wyzwać alcalde na pojedynek. Ale to było dzisiaj, a jak będzie jutro? – Starszy da Silva westchnął ciężko. – Ciężko mi utrzymać w domu chłopaka, kiedy ona…

– Domyślam się, Alfredo – stwierdził don Alejandro.

Wszystkie zasady, w jakie wierzył don Alfredo, nakazywały mu wyzwać de Soto na pojedynek. Tak samo Mauricio. Ojcowski autorytet mógł go powstrzymać na kilka godzin, może kilka dni, ale jeśli i de Soto się nie opamiętają, jeśli ktoś nieostrożnie zakpi sobie z młodego caballero… Victoria znów przypomniała sobie przeczytaną opowieść. Tam król, pod naciskiem dworaków, skazał ukochaną, a niewierną żonę na stos, bo tego wymagało prawo. Tutaj, w Los Angeles, alcalde miał prawo w swoich rękach i to Mauricio mógł zostać skazany na śmierć przez kochanka żony.

Diego też się tego domyślał, bo wstał gwałtownie od stołu.

– Znajdę odtrutkę, don Alfredo – obiecał.

x x x

Victoria weszła do jaskini dopiero godzinę później, kiedy już don Alfredo odjechał. Diego stał przy stole, pogrążony w mieszaniu odczynników.

– Vi? – zauważył żonę dopiero gdy usiadła w swoim fotelu. – Lepiej, żeby teraz tu cię nie było.

– Czemu?

– Jeśli coś mi wybuchnie czy zacznie dymić, nie będziesz mogła szybko wyjść.

– A wybuchnie?

Młody de la Vega popatrzył krytycznie na rozstawione na stole naczynia.

– Nie… – odparł w końcu. – Nie powinno.

– To zostanę. Rzadko mogę popatrzyć, jak pracujesz.

Diego przyjął to kiwnięciem głowy i z powrotem zajął się swoimi fiolkami. Victoria obserwowała, jak miesza kolejne płyny, co rusz notując wyniki. Co ją zdziwiło, to to, że prócz znanej jej butelki z winem, teraz już niemal opróżnionej, na stole było jeszcze kilka innych dzbanków i Diego poświęcał im tyle samo uwagi, co eliksirowi.

Czekała z zapytaniem o to, nie chcąc przeszkadzać mężowi, ale Diego sam skończył ostatnią notatkę, porównał ją z jakimś wcześniejszym zapiskiem i odłożył z ciężkim westchnieniem.

– Co się stało?

– Jest tak, jak się obawiałem – odpowiedział. – Moje odczynniki są w tym przypadku bezużyteczne. Nie ma znaczenia, czy badam wino, wino z eliksirem czy zwykły sok. Nie potrafię odkryć chemicznych różnic między nimi.

– Co teraz? – zaniepokoiła się. Musiała przyznać, że polegała na wiedzy Diego i sądziła, że pomimo początkowych niepowodzeń uda mu się ustalić, co miało tak niezwykły wpływ na alcalde i doñę da Silva. – Jeśli nie wiesz…

– Muszę poszukać innego sposobu.

– To znaczy?

– Musimy jeszcze raz zastanowić się, co się stało, i dlaczego i de Soto wciąż zachowują się jak zakochani.

– Dlaczego mieliby się tak nie zachowywać?

– Dziś po południu Felipe przypomniał mi Luisa Ramone i to, jak się on zatruł ziołami. Pomyślałem teraz, że gdybym wtedy zbadał ten wywar z ziół, jaki pił, też bym niczego nie odkrył.

– Przecież odkryłeś truciznę w mojej maści!

– Tak, ale arszenik to substancja chemiczna. Ziołowe wywary są znacznie subtelniejsze. Działają, a nie można ich tak łatwo wykryć.

– Myślisz, że w tym eliksirze były zioła?

– Teraz jestem już pewien. Są przecież leki, które przyspieszają bicie serca. Może są i takie, dzięki którym można zobaczyć tęczę bez deszczu.

Doña de la Vega spoważniała.

– Sądzisz, że wypili coś takiego? Że uroili sobie, że są zakochani?

– Możliwe – odparł. – Oboje, Ignacio i Dolores, gdy się ocknęli, byli zarumienieni, mieli przyspieszony puls, ich źrenice były rozszerzone, i oboje mówili, że źle lub dziwnie widzą. Wydaje mi się też, że obojgu bardzo wyczulił się zmysł dotyku.

– A więc?

– A więc… – Diego delikatnie odgarnął włosy z policzka żony. – Kiedy cię widzę, tak blisko, moje serce bije szybciej – powiedział cicho. – I widziałem nie raz, jak twoje policzki się różowią, a źrenice rozszerzają…

Victoria przytrzymała go za rękę.

– Jeśli jeszcze mi powiesz, że też widziałeś tęczę, jak się spotkaliśmy…

READ  Legenda i człowiek Cz VI: Uzurpator, rozdział 26

– Nie, nigdy nie miałem takich kłopotów ze wzrokiem – zaśmiał się. – Od tamtego dnia, kiedy wszedłem do gospody, widziałem cię zawsze bardzo, bardzo dokładnie.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– A ja nie potrafiłam odwrócić wzroku od Zorro tamtej nocy, wiesz? I potem, jak się zjawiał na placu…

Diego pochylił bliżej żony. Victoria oparła palce na jego wargach.

– Więc to tak? – zapytała. – Tak według ciebie wygląda zakochanie?

– To właśnie wytknął mi Felipe… – Młody de la Vega z westchnieniem odsunął się nieco, jakby zmuszając do powrotu do zagadki. – Ale to nie wyjaśnia nam, czemu Ignacio i tak się zachowują teraz, kiedy od wypicia eliksiru minęły dwa dni i kiedy ustąpiły już fizyczne objawy, jakie mieli zaraz po wypiciu, czy w nocy, bo podejrzewam, że i ta ich bezsenność była skutkiem napoju.

– Ramone…

– Ramone był szalony przez tygodnie, coraz bardziej, nim to wyszło na jaw, to prawda. Ale on pił ten swój wywar codziennie. Ty też długo stosowałaś maść, zanim zachorowałaś. A oni wypili tylko po parę łyków wina z rozcieńczonym eliksirem i nie pili tego ponownie. A jednak…

– Ciągle nie mogą oderwać od siebie oczu. I niemal nie można ich rozdzielić.

– No właśnie. W jakiś sposób ten eliksir ciągle działa… – Diego zamyślił się przez moment, sięgając po stojące na biurku buteleczki. – Choć Felipe ma co do tego wątpliwości.

– Że nie są tak naprawdę zakochani? Czemu ma takie podejrzenia?

– Sądzisz, że może się pomylił? Ja też tak myślałem – uśmiechnął się Diego. – Udowodnił mi w kilka chwil, że wie, o czym mówi. Za długo na nas patrzył, Vi, by nie wiedzieć, jak się zachowują zakochani. A teraz razem ze mną przez pół dnia obserwował tych dwoje. Jak urządzili sobie piknik w cieniu drzew przy kościele, to de Soto zażądał od niego przyniesienia jedzenia z gospody i nawet nagrodził go za to kilkoma pesos. Felipe mógł się przy tej okazji im bliżej przyjrzeć. Zresztą też… – Diego w zamyśleniu obrócił w palcach jedną z fiolek. – Ja też wciąż mam poczucie jakiegoś fałszu…

– Udają?

– Może. Bardziej niż de Soto, mam takie wrażenie.

– W takim razie skoro oboje wypili wino, to dlaczego tylko on miałby ulec trwałemu działaniu eliksiru? – zastanowiła się Victoria. – A jeśli oboje udają, to po co? Dlaczego pchają się w takie szaleństwo?

– Nie mam pojęcia – przyznał Diego. – I wciąż się zastanawiam. Muszę pamiętać, że de Soto grywał w teatrze. No i… Nie da się tego dłużej ukryć, on był zawsze uwodzicielem. Może po prostu lepiej gra niż Dolores, stąd ta różnica. Tylko, jeśli się mylę, podejrzewając go o to, jeśli faktycznie są zakochani…

Victoria też się zamyśliła. Podniosła jedną z fiolek z eliksirami.

– Mówiłeś, że któraś z nich nazywa się Objawienie – powiedziała.

– I Prawda, tak… – Młody de la Vega spojrzał na żonę, zaskoczony. – Chcesz, żebym podsunął im teraz taki eliksir?!

– Jeśli ten miłosny podziałał, to czemu nie? – Doña de la Vega zapaliła się do swego pomysłu. – Sam uważałeś właśnie te eliksiry za zagrożenie, prawda? Dlatego chciałeś je wykraść. Może w ten sposób wyjaśniłoby się, czy oni tylko się wzajemnie okłamują, czy też to jest prawdziwa miłość…

Diego uśmiechnął się łobuzersko na widok buteleczki w dłoni żony, ale zaraz spochmurniał.

– A jeśli się mylimy? Wtedy tylko wyznają sobie miłość. Upewnią się.

– A jeśli oskarżymy ich o udawanie, to co się stanie? Oboje mogą zaprzeczyć – replikowała Victoria. – Nie wiem, po co de Soto taka gra, ale chyba wiem, czemu może udawać zakochaną.

– Tak?

– Madryt. Zapomniałeś już, jak bardzo tęskniła za Madrytem?

Mina Diego wskazywała, że owszem, zapomniał. Albo zlekceważył tęsknoty i dopiero teraz sobie o tym przypomniał. O tym, i o czymś jeszcze.

– Jeśli ona chce wracać, to Ignacio tym bardziej – powiedział cicho. – Może liczy na to, że będzie dla niego tym, czym Chiara dla Ramone. Tylko że…

– Jeśli to dlatego się wzajemnie okłamują… – Victoria obróciła w palcach buteleczkę.

– To prawda powinna im się nie spodobać. – Młody de la Vega wstał od biurka. – Nawet jeśli Ignacio zapomni o swoich pomysłach na dorobienie się naszym kosztem i nie będzie prowokował Zorro, to nie wyjedzie przez najbliższe pół roku, póki nie przekona gubernatora. A przecież odesłano tu w niełasce. Masz rację, Vi! Nawet zakochani, powinni choć odrobinę otrzeźwieć, przypomnieć sobie o innych.

– A jeśli są zakochani naprawdę? Czy ty umiałbyś, jak to powiedziałeś, otrzeźwieć?

Diego usiadł. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, wpatrując w biurko.

– Nie wiem – powiedział wreszcie cicho. – Nie potrafię powiedzieć. Gdyby… Gdyby zależało od tego twoje szczęście, twoje życie… Tak, wtedy chyba bym umiał ustąpić, odsunąć się… Nie zapomniałbym, nie przestałbym cię kochać, ale nie stawałbym ci na drodze! – wykrztusił wreszcie.

Victoria przechyliła się przez biurko w stronę męża.

– Tak, jak to robiłeś przez ten czas, gdy oglądałam się za Zorro? – zapytała cicho.

Nim Diego zdążył odpowiedzieć, Felipe wbiegł do jaskini z takim impetem, że zatrzymał się dopiero przy biurku, uderzając dłońmi o jego blat.

– Co się stało?

Chłopak zaczął sygnalizować coś pospiesznie.

– Wolniej, Felipe, wolniej. Nie daję rady…

Felipe okręcił się na pięcie, porwał ze stołu kartkę papieru i zaczął na niej bazgrać. Wreszcie podsunął ją Diego.

De Soto szykuje się na kolację. Wino z eliksirem – przeczytał młody de la Vega. – Widziałeś, który wybrał?

Kiwnięcie głową, podniesiona buteleczka.

Namiętność… A więc Ignacio chce posunąć się o krok dalej.

– Przecież to, co ma w skrzynce, nie zadziała – zdziwiła się Victoria. – To tylko brandy z karmelem, którą podłożył Felipe.

– Wiem. Ale jemu to nie będzie przeszkadzać. Dlatego…

Diego podszedł do stojącego w kącie wieszaka. Sięgnął po czarną koszulę i zamarł w połowie gestu. Jakby tknięty nową myślą, obejrzał się na żonę.

– Skoro eliksir nie musi działać – powiedział Zorro ze złośliwym uśmiechem – to nawet nie będę potrzebował tych prawdziwych.

x x x

Płomyki świec rozstawionych na stole odbijały się w srebrze i kryształach nakryć, a zapach potraw mieszał się z wonią przypalonego żelazkiem krochmalonego płótna i kwiatowym aromatem otwartego słoja potpourri. De Soto kręcił się niespokojnie po pomieszczeniu, to poprawiając ułożenie serwetek, to znów podchodząc do lustra i uważnie studiując swoje odbicie. Wreszcie alcalde po raz kolejny przygładził włosy i ruszył do drzwi.

Ledwie zamknął je za sobą, między połaciami okiennicy błysnął metal. Wąskie ostrze podważyło haczyk i za chwilę okno stanęło otworem. Zorro wsunął się do pokoju niczym cień i rozejrzał pospiesznie. Przez moment zastanawiał się nad wazą parującej zupy, w zamyśleniu obracając w palcach wyciągniętą z sakiewki fiolkę, ale jego uwagę przyciągnęła stojąca na kredensie karafka i szkatułka z polerowanego drewna. Mężczyzna zajrzał do niej i uśmiechnął się, gdy odkrył, że leżące w środku buteleczki są nadal pełne.

Parę minut później de Soto wkroczył do swej kwatery, szeroko otwierając drzwi przed doñą Dolores. Zaaferowany rozmową ze swoim gościem alcalde nie zwrócił uwagi ani na przestawione pudełko z eliksirami, ani na uchylone okno. Cienia za nim też nie dostrzegł. Zorro zresztą nie miał zamiaru wyczekiwać zbyt długo w zaułku. Mimo wieczornej pory wciąż było ryzyko, że ktoś go tu zauważy, a tym razem związana z odkryciem awantura, bijatyka czy pościg, pokrzyżowałyby plany tak alcalde, jak i jego. Znacznie bardziej wygodnym miejscem do obserwacji wydarzeń w kwaterze mógł być dach, albo nawet pogrążony w ciemności gabinet de Soto.

A jeśli mowa o awanturach… Zorro na moment zastygł w załomie muru, widząc, że ktoś wjeżdża do pueblo niemal cwałem. W mroku nocy można było dostrzec wyraźnie tylko białe pończochy na końskich nogach, ale to wystarczyło. W Los Angeles i okolicy tylko jeden człowiek miał wierzchowca z takimi odmianami i tylko on mógł tak się śpieszyć w tej chwili.

Don Mauricio da Silva aż jęknął, gdy drogę do kwatery de Soto zagrodził mu wysoki mężczyzna w czerni.

– Co tu robi… umf! – Pytanie urwało się, gdy Zorro zatkał młodemu donowi usta.

– Wiem, po co przyjechaliście – syknął do ucha szamocącemu się młodzieńcowi. – Zaufajcie mi i pozwólcie działać, a doña otrząśnie się z tego zadurzenia.

Odczekał chwilę, aż caballero przestanie się szarpać i cofnął dłoń.

– Zaufacie mi? – spytał ponownie.

– Co planujecie, Zorro? – wydyszał don Mauricio.

– Chodźcie ze mną i się przekonajcie.

x x x

W kwaterze alcalde kolacja dla dwojga toczyła się w swoim rytmie. Przystawki, zupa, główne danie… Śmiechy, komplementy, chwile zadumy… De Soto usługiwał swej ukochanej, uprzedzając każde jej życzenie, ona z zachwytem przyjmowała jego uwagę. Wreszcie jednak ostatnie naczynia zostały przeniesione na kredens i alcalde po chwili krzątaniny odwrócił się do stołu z karafką w dłoni.

– Wypijesz ze mną toast, mi preciosa? – spytał, właściwie retorycznie, napełniając dwa kieliszki.

– Za co chcesz go wznieść, Ignacio?

– Za nas oboje. – De Soto podsunął kobiecie wino. – Za to, co nas połączyło.

uśmiechnęła się lekko i wzniosła kieliszek w odpowiedzi. Upiła odrobinę i odstawiła wino, ale de Soto wypił swoje niemalże z determinacją, jednym łykiem, i opadł na krzesło, zamykając oczy.

– Ignacio? – zaniepokoiła się Dolores.

– Wszystko jest w porządku, mi amo. W najlepszym porządku. Przypomniałem sobie, co nas związało, i tak jak wtedy, chciałbym widzieć tylko twoją twarz.

Przechylił się do przodu, wciąż nie otwierając oczu. nachyliła się do alcalde i ujęła jego twarz w dłonie.

– Więc spójrz na mnie, najdroższy – powiedziała cicho. – Otwórz oczy.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 2 Kłótnia z ojcem i dawna przyjaciółka

Pocałowała de Soto w usta. Mężczyzna wstał, pociągając doñę za sobą i przygarniając mocniej do siebie, ale ona uwolniła się z objęć i cofnęła o krok, odwracając do stołu.

– Dolores… – De Soto bardziej wyszeptał to imię, niż wypowiedział.

– Ignacio? – Doña da Silva obejrzała się na niego, zaniepokojona.

– Czy ty też to już czujesz, querida? – Alcalde stanął za młodą kobietą i przesunął dłońmi po jej ramionach. – To wewnętrzne drżenie, ten płomień…

– Nie wiem…

– Powiedz, błagam, powiedz, że już to czujesz! – Mężczyzna przyciągnął ją do siebie.

– Ja… – zawahała się.

– Widzisz, czujesz to samo! – Pocałował ją, już nie delikatnie, w szyję i jednocześnie zaczął wolną ręką manipulować przy jej gorsecie.

uchyliła się z nerwowym śmieszkiem od pocałunku.

– Ignacio! – prychnęła z tylko częściowo udawanym oburzeniem i odsunęła dłoń alcalde od swej piersi.

Mi preciosa… – wymamrotał w odpowiedzi i pocałował w usta, a za chwilę wrócił do rozpinania sukni.

zamarła zaskoczona, lecz gdy wsunął dłonie pod materiał, szarpnęła się.

– Nie! – zaprotestowała, próbując się wyrwać z objęć mężczyzny i uwolnić od rąk, tak bezwzględnie błądzących po jej ciele.

– Jak to nie? – zdziwił się de Soto.

Doña da Silva odepchnęła go wreszcie, a gdy postąpił krok do przodu, cofnęła się. Alcalde ruszył za nią. Oddychał ciężko, na policzkach pojawiły mu się czerwone plamy, dłonie drżały…

– Ignacio… – Przestraszona Dolores wycofała się pod ścianę.

– Naprawdę tego nie odczuwasz? – spytał z niedowierzaniem po raz kolejny.

Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł na stole niedopity przez Dolores kieliszek wina. Chwycił go.

– Wypij! – polecił.

– Ale…

– Wypij! W tym winie jest eliksir namiętności! Poczuj to samo, co ja! Ten ogień, to pożądanie!

– Ja… – Dolores rozejrzała się z przerażeniem, ale de Soto odciął jej drogę ucieczki.

– Musisz to wypić! – Alcalde objął ją i przycisnął kieliszek do ust. – Pij! Gdy przypieczętujesz naszą miłość, nic nas tu już nie zatrzyma!

Spróbowała się uchylić, ale bezskutecznie.

– Wypij! – W naleganiu Ignacio była już nieskrywana groźba. – Wypij, bo bez twej namiętności przed nami będzie tylko śmierć!

– Cóż za wielkie słowa, alcalde… – odezwał się ktoś nieoczekiwanie.

De Soto okręcił się na pięcie.

– Ty! – syknął.

– Nie tylko. – Zorro postąpił krok do przodu, odsłaniając stojącego za nim Mauricio.

– Mauricio! – Dolores wyminęła alcalde i rzuciła się w ramiona męża. – Zabierz mnie stąd… – zaszlochała. – Błagam, zabierz… On…

Młody don bez słowa odsunął żonę i sięgnął po szpadę.

– Brońcie się, de Soto!

– Co?!

– Zastałem was napastujących moją żonę… – W głosie caballero był lód i odraza.

– Nie możecie… Ona sama… – zająknął się de Soto, rozglądając gorączkowo na boki.

Dopadł biurka i wyszarpnął z szuflady pistolet, jednak Zorro smagnął go po nadgarstku płazem swej szpady.

– Bez takiej broni, alcalde! – syknął. Zerwał ze ściany wiszącą tam szpadę de Soto, obnażył ją i rzucił na biurko przed mężczyznę. Sam cofnął się pod drzwi, gdzie stała szlochająca Dolores.

Walka była krótka. De Soto był sprawnym szermierzem, ale wypite wino, zaskoczenie sytuacją i przestrach działały na jego niekorzyść, a Mauricio napędzała furia. Jedno złożenie, finta, i szpada alcalde uderzyła o podłogę. Młody da Silva pchnął, celując w gardło, ale druga szpada z metalicznym zgrzytem zbiła jego broń w bok, tak że sztych o włos ominął szyję de Soto.

– Nie – powiedział Zorro. – Bez zabijania.

– On…

– To nie jest formalny pojedynek, don Mauricio.

Da Silva odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Zorro miał rację. Bez świadków innych niż banita, bez sekundantów i ceremoniału, z przeciwnikiem otumanionym wypitym winem, śmierć alcalde mogłaby łatwo zostać uznana za morderstwo. Może świadectwo innych caballeros wystarczyłoby, żeby uchronić Mauricio przed wyrokiem śmierci, ale takie niebezpieczeństwo by zaistniało. To, że był zdradzanym mężem liczyłoby się być może mniej niż to, że de Soto był alcalde i przedstawicielem władzy króla.

Młody don cofnął się i schował szpadę, ale zaraz zrobił krok do przodu i de Soto runął na podłogę, przewracając stojące pod ścianą krzesło. Zorro uśmiechnął się mimowolnie. Mauricio potrafił solidnie uderzyć.

Dolores podeszła do męża, jedną ręką przytrzymując rozpiętą suknię.

– Nie… Nie sądziłam, że wy… – powiedziała z odrazą. – Że się ważycie…

Trzymający się za szczękę de Soto potrząsnął głową.

– To ty mnie oszukałaś! – zarzucił drżącym głosem. – Miałaś podzielać moją namiętność. Co sprawiło, że byłaś odporna na eliksir?

– To proste, alcalde – odezwał się Zorro chłodno. – Pomyliliście eliksiry.

– Nie! To niemożliwe!

– Doprawdy?! – Zorro pokazał skrawek papieru. – To jest właściwa etykieta.

Karteczka zawirowała w powietrzu i spłynęła prosto pod stopy de Soto. Ten, czujnie zerkając na przeciwnika, schylił się, by ją podnieść. Przeczytał i spojrzał na czarno ubranego mężczyznę z niedowierzaniem i przerażeniem zarazem.

– Nie… – jęknął.

– Ależ tak – odparł Zorro chłodno. – Skoro posłużyliście się jednym z eliksirów, by uwieść doñę da Silva, uznałem za właściwe, byście się przekonali o mocy pozostałych. A ten miał szczególnie stosowną dla tej sytuacji nazwę.

Alcalde spojrzał ze zgrozą na stojącą na kredensie szkatułę i zbladł. Postąpił w bok i złapał kurczowo za oparcie krzesła, zaciskając dłonie tak mocno, że zbielały mu kostki.

– Nie, nie… – powtórzył z przerażeniem.

– Tak. – W głosie Zorro nie był nawet cienia litości. – Zostawimy was teraz. Takie doświadczenia potrzebują samotności.

Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Przed nim Mauricio prowadził dygocącą Dolores.

W zaułku, gdzie czekał Tornado, młody caballero zdecydował się przemówić.

– Co było na tej etykiecie? – spytał. – Na co zamieniliście fiolki?

Dolor – odparł mężczyzna w czerni. – Ból.

Doña da Silva jęknęła ze zgrozy.

– Ależ… Ona też to piła! – przeraził się jej mąż.

– Bez obaw – uspokoił go Zorro. – Nic wam nie grozi, doña. Wcześniej wylałem zawartość i napełniłem fiolkę zabarwioną brandy. Zobaczymy teraz, na ile silna jest wiara alcalde w moc tych eliksirów. Do tej pory, gdy szło o zachcianki, był bardzo dobry w przekonywaniu otoczenia i samego siebie, że działają. Teraz może odkryć, że ta wiara bywa obosieczna.

– Przekonywanie? – zapytała Dolores drżącym głosem. – Czy to znaczy…?

– Żaden z tych dekoktów nie mógł spowodować, byście się naprawdę zakochali, doña. To było tylko złudzenie, takie samo, jak ta dzisiejsza namiętność alcalde. Jesteście wolni.

– A… a on?

– Zobaczymy. – Zorro wzruszył ramionami. – Może czeka go kilka niemiłych godzin. Może zrozumie, że się sam oszukiwał, wierząc w to nagłe uczucie czy wybuch namiętności. Może nie.

Dolores rozszlochała się na dobre. Mąż objął ją i zaczął uspokajająco gładzić po włosach, gdy płakała w jego ramionach.

Zorro wskoczył na siodło. To, co się stanie z doñą da Silva, zależało już tylko od Mauricio. Tylko on mógł zdecydować, jak ułożą się jego relacje z kapryśną, niewierną żoną.


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 33Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 35 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *