Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 37
- Autor/Author
- Ograniczenie wiekowe/Rating
- Fandom
- New World Zorro 1990-1993,
- Status
- kompletny
- Rodzaj/Genre
- Romans, Przygoda,
- Podsumowanie/Summary
- Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
- Postacie/Characters
- Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Victoria Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,
Rozdział 37. Wskazówki
Pobrużdżona twarz doktora Hernandeza miała wyraz bardziej ponury niż kiedykolwiek. Lekarz zdołał się jednak uśmiechnąć, gdy zjawił się u niego młody de la Vega z koszykiem pełnym butelek i paczek ziół.
– Nareszcie, don Diego. Chciałem już po was posyłać.
– Co się stało?
– Gustavo odzyskał na chwilę przytomność. Niestety – Hernandez mimowolnie zacisnął usta – obudził go ból, jaki musi teraz znosić. Uśpiłem go, ale nie będzie nieświadomy zbyt długo. Ten wasz sok…
Diego tylko kiwnął głową i podał doktorowi przyniesione leki.
– Dawki, które przygotowałem, powinny mu dać po kilka godzin snu każda – wyjaśnił. – Ale skoro mówicie, że ból jest tak wielki…
– Gracias. Nie zrozumcie mnie źle, don Diego. Możliwe, że bez waszych leków ten żołnierz pożegnałby się już z tym światem. Ból potrafi zabić tak samo jak kula czy szpada. Obawiam się tylko, że nawet z nimi nie zdołamy mu pomóc.
– To chyba nie jest przesądzone, doktorze.
– Nie, ale jednak…
– Doktorze… – Młody de la Vega oparł dłoń na ramieniu lekarza. – Proszę, przypomnijcie sobie, że jakiś czas temu udało się wam utrzymać mnie przy życiu.
– Pamiętam to doskonale. – Kącik ust Hernandeza mimowolnie drgnął. – Ale przecież wtedy…
– Nie mówię o moim nieszczęśliwie zakończonym ślubie, doktorze – Diego zniżył głos – ale o moich zaręczynach.
– To był wasz osobisty upór.
– Więc miejmy nadzieję, że Gustavo okaże się równie uparty, co ja.
– Albo oddany służbie. Gdy się ocknął, usiłował przekazać coś dla alcalde.
– Co?
– Nie za wiele zrozumiałem – lekarz ściągnął brwi w namyśle – ale chodziło mu o pnie.
– O pnie? Drewno? Nie majaczył?
– Nie, na pewno nie – odparł Hernandez pewnym głosem. – Powtarzał, że alcalde musi zobaczyć pnie. Wymienił też dwa imiona. Pino i Desi, mówi wam to coś?
– To cieśle. Co o nich mówił?
– Nie słuchałem go za uważnie – przyznał lekarz. – Bardziej zależało mi na tym, by wypił lekarstwo, póki jest w stanie cokolwiek przełykać.
Diego zamyślił się. Słowa Figuarroi mogły oznaczać, że dwaj cieśle zginęli w warsztacie, zaskoczeni przez podpalaczy.
– Powtórzę to alcalde – obiecał doktorowi. – Gdy Gustavo znów się obudzi, powiedzcie mu o tym i zapytajcie go, co widział.
Hernandez pokiwał głową.
– Straszna śmierć… – stwierdził ponuro, odprowadzając swego gościa do drzwi.
Młody de la Vega nie ruszył jednak w stronę garnizonu. Przed domem Hernandeza czekał na niego zdenerwowany Felipe.
– Co się stało? Cieśle zniknęli? Paez także? Co? – Diego przez chwilę uważnie obserwował sygnalizację chłopaka. – Tak, także. Gustavo się ocknął. Mówił doktorowi coś o Pino i Desim, że byli przy warsztacie.
Felipe spojrzał na Diego ze zgrozą i opuścił dłonie.
– Nie wiem, Felipe… Myślę, że gdyby zginęli, już by znaleziono ich ciała. – W głosie młodego caballero nie było jednak pewności. Widział o świcie ludzi kręcących się przy pogorzelisku, ale nikt nie wchodził pomiędzy osmalone bale. Czy gapie przeoczyliby zwęglone zwłoki? Może tak, a może nie. De Soto nie zainteresował się ruinami. Zgodnie z tym, co mówił Rojas, alcalde wolał szukać na oślep winowajców po okolicy.
– Pójdę to sprawdzić – zdecydował – zanim zacznę rozmawiać z Ignacio. Powiedz ojcu, że jeśli chce czegoś ode mnie, znajdzie mnie przy pożarze.
x x x
Resztki warsztatu wyglądały niemal dokładnie tak samo jak o świcie. W miejscu szopy siwobiały kopiec popiołu otoczony wieńcem wpół spalonych belek, a dalej bezładnie rozrzucone odciągnięte przez ratujących pozostałe pnie. Ostatni, jakimś cudem nienaruszony sąg stał na krawędzi stratowanej łąki. Było pusto. Gapie odeszli stąd już wcześnie rano, by pić w gospodzie i dyskutować.
Diego obszedł powoli ruinę, przypatrując się nie tyle popiołom, co ziemi. Choć do pożaru zbiegło się niemal całe pueblo, nikt nie wszedł na zgliszcza. Bo i właściwie nie było po co tam wchodzić. Wióry z drążonych pni spłonęły tak gwałtownie, że w popiół, lekki i biały, zmieniły się nie tylko trzcinowe pokrycie dachu i cienkie ściany z plecionej faszyny, ale i niemal całe słupy, na których wspierała się konstrukcja. Pozostały po nich jedynie niewysokie, zwęglone pieńki.
Ale czy taki żar mógł spopielić ludzkie ciała? Młody de la Vega przyklęknął przy brzegu pogorzeliska i przechylił głowę, próbując wypatrzyć w tej masie jakieś kształty, które mogły choć częściowo przypominać człowieka. Wciągnął głęboko powietrze i znieruchomiał.
To był taki sam mdlący zapach jak ten, który poczuł Zorro w kanionie po pożarze wznieconym przez Ortegę. Ten sam, który go ostrzegł, by uważał, jeśli nie chce wejść na zwęglone ciało.
Diego podniósł się i ruszył w stronę krzewów. Gdyby ktoś z pueblo zobaczył go w tej chwili, mógłby się zdziwić, widząc jak młody de la Vega wyciąga niewielki nóż ze zmyślnie ukrytej pochwy na kostce nogi. Po chwili caballero wrócił do spalonego warsztatu z odciętą gałęzią.
Zaczął obchodzić popioły, sondując je tym zaimprowizowanym kijem, aż zatrzymał się i rozgarnął białawy kożuch. Spod niego ukazała się czarna, wygięta bryła ludzkiej nogi.
– Tu jesteś!
Młody caballero poderwał się, zaskoczony. Od strony pueblo szedł śpiesznie jego ojciec.
– Co się stało?
– Rozmawiałeś już z de Soto?
– Jeszcze nie. Chciałem najpierw obejrzeć to. – Diego wskazał na popioły. – Gustavo się ocknął. Usiłował powiedzieć doktorowi coś o cieślach i drewnie, więc pomyślałem…
– Madre de Dios! – Starszy de la Vega dostrzegł, co odsłonił jego syn. – Oni…
– On. Tylko jeden z nich zginął.
Don Alejandro spojrzał na syna i na moment zacisnął usta. To Zorro stał przy pogorzelisku, nie Diego.
– Ale jeśli jeden… – zaczął ostrożnie.
– To był zaplanowany pożar. – Zorro mówił cicho, jakby do siebie, ale jego twarz była tak zimna i nieruchoma, że don Alejandro poczuł nieprzyjemny dreszcz. – Ale któryś z nich się zawahał, nim podłożył ogień, może sprzeciwił. Pewnie chodziło o Gustavo.
– Planowany? To było rozmyślne? – Starszy de la Vega przez lata swej wojskowej służby widział wiele rzeczy, o których nie było łatwo zapomnieć, ale i trudno wspominać.
– Tak. – W twarzy Zorro nie drgnął nawet jeden mięsień, nie odwracał spojrzenia od ruiny i widocznego pod popiołami ciała. – Nie ma tu resztek maszyny. Imadła były niemal tej samej wielkości co kowadło naszego kowala, wiertło miało prawie pięć stóp długości. Żelazo nie mogło się rozpaść, nieważne, jak potężny był ogień.
Jego ojciec przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pogorzelisko.
– Jesteś pewien, że nie zostali napadnięci? Okradzeni? Że ogień nie miał zatrzeć rabunku? – spytał wreszcie.
– Gdzie jest zatem Paez? – odpowiedział mu syn. – Czemu zniknął razem z wozem? Figuarroa wspomniał Pino i Desiego, widocznie to oni dwaj tu byli. Jeden nadal jest. – Wskazał na poczerniały kształt.
– Ale… dlaczego?
– Nie wiem! Ale kiedy ich odnajdę, zapytam! – warknął Zorro.
Don Alejandro odetchnął.
– Zanim pojedziesz za nimi, powinieneś o czymś wiedzieć, Zorro.
– Co się stało?
– De Soto właśnie wrócił. Aresztował po drodze jakichś starszych ludzi, twierdzi, że mężczyzna usiłował go zabić, a teraz zabarykadował się w garnizonie i chyba – głos don Alejandro ścichł – chyba szykuje egzekucję. Powiedział, że wpuści tylko padre.
Zorro na moment przymknął oczy.
– A ja dałem mu jeszcze czterech innych więźniów… – powiedział równie cicho.
– To desperados.
– Rewolucjoniści. – Pokręcił głową. – I przysłał ich tu Francisco Escalante.
– Co?!
– Wygląda to, że Francisco przyłączył się do rewolucji – stwierdził Zorro. – Można było się tego spodziewać. Armia nie ufa już nikomu, kto nie pochodzi z Półwyspu. Ortiz uprzedzał Vi, że jej bracia mają kłopoty. Ramona wyrzucili, Francisco został zdegradowany… Widocznie uznali, że poszukają szczęścia po stronie rewolucji.
Starszy de la Vega zacisnął wargi, ale nic nie powiedział.
– I to Francisco nasłał na nas swoich ludzi – ciągnął dalej Zorro. – Mieli narobić nam tyle kłopotów, byśmy uznali, że możemy wyrzucić stąd tego nieudacznika, Luisa Ramone i nie martwili się, jak to przyjmą w Monterey.
– Ten chłopak oszalał!
– Naprawdę tak sądzisz?
– Nie… – odparł don Alejandro. – To miałoby sens, jeśli faktycznie to Ramone byłby alcalde. Przy de Soto to nie ma już najmniejszej szansy powodzenia. Zresztą… Byłbym pierwszym, który by zaprotestował, gdyby ktoś wpadł na taki pomysł. Monterey nadal może nas zetrzeć z powierzchni ziemi. Ludzie musieliby być naprawdę zdesperowani, by się porwać na coś takiego. – Umilkł na chwilę. – Jesteś pewien, że to nie oni podpalili? – spytał. – Że nie byli w zmowie z Paezem?
– Jestem co do podłożenia ognia. Niemal do świtu siedzieli w obozowisku, pewnie kłócąc się, czy posłuchać mojej rady, bo kazałem im się stąd wynosić. Ale co do zmowy… – Zorro przykucnął i podniósł garść popiołu, wciąż wpatrując się w ciało. – Podejrzewałem ich o wspólników. Czy mam rację? Nie wiem. Już nie wiem. – Przesiał popiół przez palce. – Teraz… – urwał. – Padre poszedł do garnizonu? – spytał.
– Hernando miał go powiadomić, wiec pewnie już tam jest. Ma się dla ciebie rozejrzeć?
– Padre wie, że jeśli ci ludzie są niewinni, ja się zjawię, więc będzie miał oczy otwarte. Wie, na co zwracać uwagę.
Starszy caballero na moment zacisnął usta. Garnizon był pod bronią. Żołnierze może i byli zmęczeni po alarmie, całonocnym wartowaniu i patrolach, ale to nie oznaczało, że stracili czujność, a de Soto, chociaż się teraz miotał, nie wiedząc, gdzie ścigać podpalaczy, na pewno nie zamierzał zrezygnować z polowania na Zorro.
– Mam wracać do hacjendy? Ostrzec Victorię? – zapytał.
Zorro podniósł się powoli.
– Ja to zrobię – odparł. – I tak muszę być w hacjendzie. – Potrząsnął głową, jakby przecząc własnym myślom.
Don Alejandro na moment oparł synowi dłoń na ramieniu. Zorro odetchnął głęboko.
– De Soto może teraz myśleć o egzekucji – powiedział – ale tego tropu nie porzuci. Nie, kiedy z nim porozmawiam. Diego – poprawił się – z nim porozmawia.
x x x
Gomez w bramie garnizonu mógł udawać, że jako dobry wartownik nie widzi hałaśliwego tłumku zebranego przy fontannie, ale sposób, w jaki trzymał broń, zdradzał, jak bardzo jest zdenerwowany. Gdy Diego podszedł, żołnierz zasłonił się muszkietem.
– Spokojnie, tylko spokojnie – mruknął młody de la Vega. – Muszę porozmawiać z alcalde – dodał głośniej.
– Alcalde z nikim nie rozmawia. – Gomez nie miał zamiaru opuścić broni, jakby lufa stanowiła barierę równie solidną, co belka blokująca wrota.
– Mam dla niego wieści od doktora Hernandeza.
Szeregowiec zamrugał i zerknął na stojących dalej ludzi.
– Co z Gustavo, don Diego? – spytał cicho. – Żyje?
– Jeszcze żyje. Toño, ja naprawdę muszę porozmawiać z Ignacio. – Diego użył imienia żołnierza w nadziei, że go przekona. – Być może wiem, kto wzniecił ten pożar.
Gomez na moment zacisnął usta i znów popatrzył na zebranych przy fontannie. Nie trudno było odgadnąć, o czym rozmawiali, wymachując rękoma i wciąż wskazując na garnizonową bramę.
– Wiecie, kto podłożył ogień? – Zza skrzydła bramy wychylił się Garcia.
– Muszę porozmawiać z alcalde – powtórzył jeszcze raz Diego.
Garcia i Gomez spojrzeli na siebie, wreszcie ten ostatni opuścił muszkiet i cofnął się nieznacznie, pozwalając młodemu caballero przecisnąć się przez uchylone wrota. Za nimi, na podwórzu, prócz Garcii siedział jeszcze Martinez, a dalej, pod murem koszar, pozostali żołnierze z patrolu Mendozy. Pęk muszkietów przy ławce i potężna belka oparta o ścianę jasno wskazywały, jakie rozkazy zostały wydane przez de Soto.
Sam alcalde był w gabinecie. Diego już na kilka kroków przed drzwiami słyszał jego podniesiony głos.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – powtarzał de Soto. – Królewskie prawo jest w tej materii jasno określone! Za zamach na alcalde płaci się życiem! Nawet gdybym chciał ustąpić, nie mogę!
Młody de la Vega znieruchomiał na progu, gdy usłyszał drugiego rozmówcę.
– Alcalde, powtarzam, nie jest dowiedzione, że señor Jones chciał do was strzelić – mówił padre Benitez łagodnym tonem. – W tak niespokojnych czasach jak obecnie, podobna pomyłka nie jest niczym dziwnym.
– Chcecie mi wmówić, padre, że ten człowiek nie rozpoznał królewskiego munduru?
– Ten człowiek, jak go nazywacie, alcalde, niemal nie widzi! Czy nie zdążyliście tego spostrzec?
– W takim razie po co strzelał? – spytał de Soto jadowicie.
– Alcalde, to możecie sami odgadnąć. W obronie przed desperados każda broń jest cenna. Już raz zostali napadnięci, on i jego żona. Gdy więc teraz usłyszał licznych jeźdźców, sięgnął po muszkiet. Sam wystrzał był tylko przypadkiem…
– Gdyby nie ten wystrzał, zapewniłbym im bezpieczną eskortę do następnego pueblo – westchnął nieoczekiwanie de Soto. – Teraz mam cały oddział świadków, którzy w razie śledztwa przysięgną przed gubernatorem, że do mnie strzelono.
– Niecelnie.
– I co z tego, że niecelnie? Prawo nie robi takich rozróżnień, padre! Nie mam tutaj wyboru! – zirytował się niespodziewanie Ignacio.
– Alcalde…
– Padre, przyszliście tu, by zapewnić temu nieszczęśnikowi pojednanie się z Bogiem. Doceniam, że się za nim wstawiacie, ale to jest bezskuteczne. Nie mam wyboru. Czas mnie nagli. Muszę zaraz zorganizować…
Diego nie czekał dłużej, świadomy, że żołnierze za jego plecami wpatrują się w niego i we drzwi kwatery de Soto. Nacisnął klamkę.
– Kto tam? – warknął alcalde. Stał za biurkiem, odgradzając się nim od padre Beniteza. Drzwi prowadzące z gabinetu do aresztu nie były zamknięte i Diego dostrzegł stojącego za nimi Mendozę. – De la Vega? Czego chcesz?
– Mam wiadomości od doktora, don Ignacio.
De Soto odetchnął.
– Mów!
– Gustavo ocknął się na moment i mówił mu coś o pniach i cieślach.
Ramiona alcalde opadły nieznacznie.
– Tylko tyle? – spytał. – Hernandez nic nie mówił…
– Doktor jest bardzo ostrożny, don Ignacio, jeśli idzie o rokowania kogoś tak poranionego. Zauważę jednak, że mnie na cmentarz wysyłał już dwa razy, a jak widać… – Diego rozłożył ręce.
– Gracias, Diego, ale nie musisz mnie pocieszać. Wiem, jak trudno leczą się poparzeni. Padre – zwrócił się de Soto do Beniteza – możecie teraz odwiedzić Gustavo, póki jeszcze odzyskuje przytomność?
– Z pewnością to zrobię, ale najpierw…
– Padre, tłumaczyłem wam, że nie mam możliwości… – Alcalde urwał i spojrzał na młodego caballero. – Powiedziałem ci, Diego, że dziękuję, że mnie powiadomiłeś. Możesz wracać do swego biura czy gdzie tam miałeś iść.
– Musimy porozmawiać, don Ignacio. – Diego potrząsnął głową.
– O czym? Wybacz, de la Vega, ale mam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż rozliczanie, ile drewna straciliśmy w tym pożarze i jak bardzo to odwlecze budowę wodociągu. Muszę zorganizować egzekucję, potem znów wysłać patrole… Przelicz to sam i przynieś mi wyniki.
– Raczej zbierzcie żołnierzy, don Ignacio…
– Dajesz mi rady? – De Soto wyszedł zza biurka.
– Paez i jego cieśle zniknęli – powiedział Diego pospiesznie, unosząc dłonie, jakby chciał powstrzymać alcalde.
– Co?!
– Señora Antonia nie widziała ich od kolacji, ich pokoje są puste i… Don Ignacio… Wiem, że macie obowiązki, że sytuacja jest trudna, ale chodźcie ze mną zobaczyć pogorzelisko.
– Co masz na myśli, de la Vega?
– Wolałbym się mylić, ale w popiołach leży ciało.
Alcalde podszedł tak blisko, że niemal dotykał uniesionych obronnie dłoni Diego.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – wysyczał.
Diego na moment przymknął oczy i odetchnął, by odpowiedzieć de Soto jako młody de la Vega, a nie rozwścieczony Zorro. Może w tej chwili uwagę Ignacio zaprzątały tylko obecne wydarzenia, pożar, ranny żołnierz i ten nieszczęśnik, który tak nie w porę strzelił, ale nie oznaczało to, że alcalde może sobie nie przypomnieć za dzień czy dwa, w jaki sposób z nim rozmawiał jego dawny kolega. Już samo napomknienie, co odkrył Diego, że w ogóle coś odkrywał, tropił, było ryzykowne. Ale Zorro nie widział innego sposobu, by wskazać de Soto, gdzie ma szukać winowajców, a zarazem odciągnąć go od niewinnych. Nie mógł czekać do zmierzchu.
Odpowiedział wreszcie, nie patrząc w stronę Ignacio, jakby samo jego zdenerwowanie nie pozwalało mu podnieść głowy, opowiadając, jak słowa przekazane przez Hernandeza i wieść z gospody kazały mu przeszukać pogorzelisko, i co tam odkrył. Gdy zaczął mówić, do jakich wniosków doszedł, alcalde mu przerwał.
– Dość! Mendoza! – ryknął niemal w stronę drzwi.
– Si, alcalde?
– Powiedz Sepulvedzie, by siodłał konie. Ja idę z de la Vegą do zgliszczy. Wyślij za nami jeszcze czterech żołnierzy ze swojego patrolu. Jeśli tam są zwłoki, przeniosą je tutaj.
– Alcalde… – odezwał się Benitez.
– Wy idźcie do Hernandeza, padre! – De Soto objął kapłana ramieniem i niemalże pociągnął w stronę drzwi. – Idźcie i wysłuchajcie każdego słowa Gustavo, proszę.
– A señor Jones?
– Na pewno nie będzie narzekał na zwłokę. Mam teraz ważniejsze sprawy do załatwienia niż jego egzekucja, padre. Jak będziecie mi potrzebni, poślę po was.
Prawie wypchnął kapłana za drzwi i obejrzał się na Diego.
– Idziesz?
x x x
Na widok pokrytego popiołem ciała de Soto stanął jak wryty.
– Sądziłem, że się mylisz, de la Vega – warknął po chwili.
– Chciałbym, don Ignacio.
Alcalde wszedł na pogorzelisko, szurając butami. Zaklął, widząc, jak natychmiast pokrywają się białawym nalotem, ale się nie cofnął. Przeszedł wzdłuż ruin szopy i zaklął ponownie.
– Chodź tutaj! – polecił. – Ty wciąż gadałeś z medykami. Możesz coś powiedzieć, zanim go stąd zabierzemy?
Diego tylko skinął głową i bez słowa podszedł do alcalde. Teraz, gdy odsłonił z ciała warstwę popiołu, mdlący odór był znacznie silniejszy. De Soto już zasłaniał usta chustką, próbując w ten sposób choć trochę opanować mdłości, ale młody de la Vega potrzebował obu rąk, by oglądać zmarłego. Jednak woń wywracała żołądek, aż poczerniała masa, o której niemal nie sposób było powiedzieć, czy jest ciałem, ubraniem, czy resztkami drzewa rozmywała się przed załzawionymi oczyma. Może Zorro dałby radę. Może potrafiłby oglądać tego spalonego nieszczęśnika widząc tylko ułamki, detale, jak wtopiona, poczerniała klamra od pasa czy pęknięcia spalonych mięśni, odczytać z tego, co się zdarzyło, kim był zmarły. A może i jemu by się to nie udało. Nie po pożodze, jaką wzniecił Ortega, nie po spotkaniu z El Conejo i po ostatniej nocy. Nie, kiedy wiedział, że także jego ciało mogło tak wyglądać. Na pewno nie potrafił tego Diego de la Vega. Nie bez potu pokrywającego kroplami twarz i bez mdłości, które ledwie kontrolował.
Na szczęście nie musiał szukać zbyt długo. Rogowa okładzina noża zwęgliła się, a ostrze poczerniało, ale nie wysunęło się z ciała, wbite i zaklinowane między kośćmi.
Diego bez słowa pokazał je alcalde, potem poderwał się i cofnął, jak najdalej, poza krąg spalenizny, usiłując nie ulec nudnościom.
De Soto podniósł się wcześniej i teraz stał na skraju łąki, otrzepując popiół z butów i spodni.
– Zamordowany? – spytał.
– Nóż. Między żebrami – wysapał młody de la Vega.
– Masz słaby żołądek, Diego. Nie na pola bitew. – Mimo wszystko, w głosie Ignacio nie było zwykłej drwiny. – Który to z nich?
– Nie wiem. Gustavo wspomniał o Pino i Desim – odpowiedział Diego po dłuższej chwili, gdy już mógł odetchnąć. – Sądzę, że widział, jak tu przyszli. Stąd dał się zaskoczyć, nie spodziewał się ataku z ich strony.
– A dla nich był tylko niewygodnym świadkiem – mruknął de Soto. Umilkł i przez dłuższą chwilę bawił się machinalnie kosmykami brody. – Parszywe dranie! – warknął nagle. – Jak dorwiemy tych łajdaków… – urwał i znów się zamyślił. – Gracias, Diego – powiedział nagle łagodniej. – Teraz muszę ruszać w pogoń.
– Zaczekajcie jeszcze chwilę, don Ignacio – przerwał mu Diego. Ochłonął już i teraz przykląkł przy jednym z niedopalonych pni.
– Co masz na myśli?
– Zobaczcie tutaj.
– Co to?
– To druga rzecz, jaką usiłował przekazać nam Gustavo. Pnie. Jeśli się przyjrzycie, zauważycie, że pień jest spękany.
– Popękał od żaru.
– Nie, don Ignacio. Przyjrzyjcie się tej belce i tej obok. Obie były w ogniu, ale tylko ta jedna jest pęknięta.
– Ta spaliła się mocniej.
– Ale ta nie. – Diego wskazał inny pień. – A tamtej ogień nawet nie osmalił.
– I co z tego? Muszę…
– Więcej niż połowa pni nie nadawała się na rury – powiedział Diego pospiesznie. – Dlatego je spalili. Bali się, że Gustavo to odkrył, więc…
De Soto powoli, jak we śnie, ukląkł pomiędzy belkami i dotknął spękanej powierzchni drewna.
– Nie nadawały… – wyszeptał. – Były bezwartościowe. Oszukali mnie. To od początku było oszustwo! Sepulveda! – ryknął podrywając się na nogi.
– Si, alcalde. – Kapral i jego ludzie czekali na obrzeżu łąki.
– Gotów do drogi?
– Si! – Kapral zeskoczył z siodła i podszedł, prowadząc wierzchowca dla dowódcy.
– Jedziemy do Santa Paula. – De Soto wskoczył na siodło. – Landa!
– Si!
– Wracaj do garnizonu z tymi tu! – wskazał na stojącego na uboczu Martineza z kolegami. – Przekaż Mendozie, że dowodzi pod moją nieobecność. Ma odroczyć egzekucje, przygotować pogrzeb tego nieszczęśnika i pilnować patroli. Potem nas dogonisz.
– Si, alcalde! – Żołnierz spiął konia i pogalopował z powrotem do wjazdu do pueblo.
De Soto też wykręcił wierzchowca i ponaglił go do galopu, prowadząc za sobą resztę oddziału. Nie obejrzał się już na młodego de la Vegę czy ruiny warsztatu, gdzie czterej żołnierze właśnie starali się podnieść ciało tak, by jak najmniej go dotykać.
Zorro ukrył słaby uśmiech satysfakcji.
CDN.
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 1
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 2
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 3
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 4
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 5
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 6
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 7
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 8
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 9
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 10
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 11
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 12
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 13
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 14
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 15
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 16
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 17
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 18
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 19
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 20
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 21
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 22
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 23
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 24
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 25
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 26
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 27
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 28
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 29
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 30
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 31
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 32
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 33
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 34
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 35
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 36
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 37
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 38
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 39
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 40
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 41
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 42
- Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 43