Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 31

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World Zorro 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Zasady wyznaczają granice. Lecz czy na zawsze i dla każdego? Dziewiąta część opowieści o Zorro i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, Alejandro de la Vega, Escalante, Felipe, Ignacio de Soto, Jamie Mendoza,

Od autora: No i wracam z opowieścią. Wybaczcie, że tak długo to trwało. Mam nadzieję, że spodoba się wam rozwiązanie zagadki.

Podziękowania dla Arianki, która tym razem zbetowała mi tekst.

I wielkie, wielkie dzięki dla Amigi. Za wszystko.


Rozdział 31. Śledztwo


Doktor Amadeo Corrando nie zwlekał z pojawieniem się na wezwanie Ramireza. Ukłonił się niemal w pas, widząc w gabinecie także młodego de la Vegę.

Don Diego, to zaszczyt was widzieć – zwrócił się do niego zaraz po powitaniu. – Czyżby doña de la Vega potrzebowała mojej pomocy?

Doña de la Vega czuje się doskonale – odpowiedział mu Ramirez. – Don Diego jest tu na moją prośbę, jako ekspert.

– W jakiej sprawie? – Lekarz wyprostował się dumnie. – Pozwolę sobie zauważyć, że bez studiów medycznych…

– Chwileczkę. – nie pozwolił mu dokończyć zdania. – Usiądźcie, doktorze. Chcę zadać wam kilka pytań.

Corrando zajął miejsce we wskazanym fotelu i rozparł się wygodnie, całym sobą wyrażając godność, płynącą z lekarskiej wiedzy.

– Czy wiecie, jaka jest kara za trucicielstwo? – zapytał go Ramirez.

– Słucham? – Doktor zamrugał, zaskoczony.

– Pytam was, czy zdajecie sobie sprawę z tego, że otrucie kogoś karane jest śmiercią?

Lekarz, coraz bardziej zaniepokojony surowym tonem , wyprostował się i nerwowo oblizał wargi.

– Zdaję sobie z tego sprawę – odparł ostrożnie.

– A wiecie, dlaczego?

– To jest morderstwo…

– Owszem, ale także dlatego – mówił Ramirez, krążąc po gabinecie – że w żadnym przypadku nie jest to zbrodnia w afekcie, lecz starannie zaplanowane przestępstwo. Truciciele są najobrzydliwszymi z ludzi. Wykonują swój proceder w tajemnicy, zabijają z rozmysłem i w sekrecie, dbając o to, by nie można było znaleźć bezpośrednich dowodów na ich występki.

– O czym wy mówicie?! – zdenerwował się Corrando.

– Ktoś usiłował otruć señoritę Pereira.

– Nie podejrzewacie chyba mnie… – Lekarz zbladł.

– Owszem. Podejrzewamy. – stanął przed fotelem. – W jej apteczce znalazła się butelka laudanum o takiej mocy, że zwykła dawka była śmiertelna. Wyście zapisali jej to lekarstwo i wyście jej je dostarczyli. Zrozumiałe więc, że to wy jesteście pierwszym podejrzanym.

Corrando pokręcił głową, jakby zaprzeczając temu, co usłyszał, i spojrzał na alcalde, przestraszony. Ramirez nie odwrócił wzroku. Czekał. Lekarz znów nerwowo przełknął ślinę, niemal nieświadomie poprawiając sobie kołnierzyk koszuli, jakby ten nagle zaczął go cisnąć. Ze swego miejsca pod ścianą Diego widział, że jego czoło zaczyna lśnić od potu.

– To nie ja… – zaprzeczył w końcu doktor słabym głosem.

– Jeszcze nie rozkazałem was aresztować, doktorze. Ale – Ramirez uniósł dłoń, by uciszyć możliwe zapewnienie o niewinności – mamy tutaj truciznę ukrytą pod pozorem lekarstwa i to przekazanego przez was. Któż więc mógłby wątpić, że to nie wy ją przygotowaliście? Na pewno nie magistrado.

– Jestem niewinny! – Corrando zacisnął dłonie na podłokietnikach fotela, ale nie ruszył się, jakby widok stojącego przed nim alcalde przykuwał go do miejsca.

– Jeszcze was przed nim nie oskarżyłem – odparł Ramirez. – Choć obecny tu don Diego może przypomnieć, że wedle panującego obecnie w Kalifornii stanu wyjątkowego, zgodnie z dekretem króla, nie muszę się w tym przypadku kłopotać oskarżeniem czy rozprawą. Mam prawo uwolnić od mordercy. Zwłaszcza takiego mordercy.

Corrando znów uniósł dłoń do szyi, szarpiąc za węzeł halsztuka, a obserwujący to Diego skrzywił się mimowolnie. Troska Ramireza o Flor była powszechnie znana, więc w tej chwili lekarz musiał już czuć się jak ktoś prowadzony na szafot.

– Jest jedno, co was może uratuje, doktorze – mówił dalej alcalde, nieco łagodniejszym tonem. – I możecie podziękować za to tu obecnemu don Diego. Przekonał mnie, że trucizna została do apteczki podrzucona. To jednak oznacza, że ta sama osoba, która chciała śmierci señority Pereira, spodziewała się, że to wy za to odpowiecie. Rozumiecie, co to dla was oznacza?

Lekarz tylko skinął głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Oddychał ciężko, jego pociągła twarz pobladła ze strachu. Po pewnym siebie, wyniosłym doktorze nie było nawet śladu.

– Chcę teraz – alcalde podszedł krok bliżej Corrando i nachylił się nieznacznie – byście odpowiadali na moje pytania całkowicie szczerze, bez wahań czy wątpliwości. Bez błędnej lojalności wobec kogoś, kto chciał, byście zapłacili życiem za jego zbrodnię. Czy się rozumiemy?

– T–tak… – wyjąkał lekarz.

– A więc… Pierwsze pytanie. Kto w Santa Barbara zamawiał u was laudanum wielokrotnie silniejsze niż zwykły roztwór?

– Nikt!

– Naprawdę?

– Nikt, przysięgam! Nie przygotowuję tak silnych roztworów! Nie mam gwarancji, że pacjent go odpowiednio rozcieńczy!

Don Diego? – Ramirez obejrzał się na młodego de la Vegę. – Wyście coś wspominali o szkodliwości laudanum…

– Nawet zwykły roztwór można łatwo przedawkować – odparł Diego spokojnie. – Przy stężonym… Sami widzieliście. Najmniejsza pomyłka może być śmiertelna.

– Dokładnie tak jest! – Lekarz gwałtownie pokiwał głową. – Dokładnie! Przygotowuję słabe roztwory, by mieć pewność, że moje laudanum będzie jedynie lekarstwem, że można omyłkowo wypić więcej, niż zapisałem i nie… – urwał i wstrząsnął się. – Nie chcę mieć na sumieniu czyjegoś życia! – zapewnił.

Alcalde przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, jakby oceniając, na ile prawdziwe są te słowa. Wreszcie spojrzał na Diego. Ten odpowiedział mu skinieniem.

– Doktorze, jakie są proporcje waszej tynktury? – zapytał.

Corrando pospiesznie wyrecytował.

– To nie jest klasyczny przepis Paracelsusa – zauważył młody de la Vega.

– Nie, nie! Nieznacznie go zmieniłem. Musiałem, by tynktura nie traciła na barwie, a moc była słabsza…

– W porządku, rozumiem.

Don Diego?

– Laudanum według przepisu doktora Corrando nie różni się zbytnio smakiem czy kolorem od klasycznego, ale jest rzeczywiście znacznie od niego słabsze. Nigdy nie przyrządziliście silniejszego roztworu?

Lekarz poruszył się niespokojnie.

– Przygotowałem – przyznał. – Ale trzymam go tylko do własnego użytku, czasem muszę przecież znieczulić pacjenta… – usprawiedliwił się szybko. – I nie, nie zginęła mi ani jedna butelka – uprzedził pytanie.

– W takim razie, doktorze… – kontynuował Diego. – Kto w Santa Barbara może znać przepis Paracelsusa na Tinctura Opii?

– Kto może znać? – Corrando spojrzał z zaskoczeniem na młodego caballero.

– Tak. Kto może znać, kto rozmawiał z wami o lekach, kto interesował się medycyną, kto sprowadzał, czy też prosił was o sprowadzenie opium… Jeśli to nie wy przygotowaliście tamten roztwór, to kto inny mógł to zrobić? Kto ma wystarczającą wiedzę i środki?

– Nie wiem… – Lekarz kręcił bezradnie głową. – Nie mam pojęcia…

Ramirez wrócił do biurka.

– Przypomnijcie to sobie, doktorze – poradził chłodnym tonem. – Nie chcę, by nasze pozostało bez lekarza, ale gdy się rozejdzie wieść o truciźnie, to…

– To? – Amadeo spojrzał na niego z przestrachem.

– Będę musiał was aresztować jako podejrzanego.

– Ale…

– To będzie dla waszego dobra. – Alcalde uniósł dłoń, uciszając protesty lekarza. – Jeśli tego nie zrobię, sami wiecie, czym się mogą dla was skończyć plotki.

Corrando pokiwał głową.

– Dobrze. Wracajcie więc do siebie i zastanówcie się nad pytaniami don Diego. Jeśli ktoś się wam przypomni, wróćcie tu i powiedzcie.

Lekarz raz jeszcze kiwnął głową i z trudem wstał z fotela. Diego cofnął się o krok, by pozwolić mu spokojnie wyjść z gabinetu. Mężczyzna szedł niepewnie, ale pospiesznie, jakby chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie.

– Myślicie, że sobie przypomni? – zagadnął Ramirez, gdy za doktorem zamknęły się już drzwi.

– Może. Może nie – odparł młody de la Vega. – Nie znam go na tyle dobrze, by zgadywać. Nie wiem, czy przypomni sobie, kto go wypytywał o receptury lub kto się przy nim chwalił medyczną wiedzą, czy też raczej nie oskarży kogoś przypadkowego, chcąc uwolnić się od podejrzeń.

Alcalde przytaknął.

– Więc zadbajmy o to, by wiedzieć, co zrobi. Huega! – zawołał.

, mi alcalde? – Żołnierz otworzył drzwi.

– Widzieliście doktora?

!

– Skoczcie pod gospodę i sprowadźcie tu Benito. Tylko szybko.

– Si, mi alcalde! – Huega trzasnął drzwiami.

to jeden z młodszych żołnierzy – wyjaśnił Ramirez. – Bystry chłopak. Jeśli się będzie starał, za dwa lata zostanie kapralem, jak nie sierżantem. A na razie…

– Oczy i uszy? – uśmiechnął się młody de la Vega.

– Właśnie. Na tę chwilę nastraszyłem Corrando. Może się dowiemy, do kogo teraz pójdzie, by się pokłócić o wpakowanie go w kłopoty.

– To by nam wskazało sprawcę… Jeśli doktor go zna. A ten młodzik z gospody?

– Ślepa uliczka, jak sądzę – skrzywił się Ramirez. – Jest spoza pueblo, jechał do San Diego i skręcił tu, bo koń mu okulał. Wczoraj cały czas upierał się, że pomylił Flor z usługującą dziewczyną, przez jej skromną suknię i tacę, którą niosła.

– Mówi prawdę?

– Licho go wie… Nie mogłem zatrzymać go w areszcie, czy nałożyć grzywnę. To byłaby za surowa kara za próbę flirtu ze służącą. – Ramirez urwał, widząc minę Diego. – Dajcie spokój, don Diego. Dziewczęta z gospody nie obrażają się, gdy ktoś im powie kilka miłych słów, ale i nie świadczą innych usług, tego jestem pewien. To porządny interes! A tego młodego koguta podejrzewałem, że może mieć coś wspólnego z naszym mistrzem pióra, więc przydzieliłem mu dyskretnego opiekuna, tak na wszelki wypadek, jakby w jego zaczepce było coś więcej, niż mi powiedział. Nikt z nie próbował z nim rozmawiać, nie do rana.

– A teraz?

– W tej chwili siedzi w areszcie. Pomyślałem tak jak wy, że to przez jego atak Flor wypiła tę truciznę. Porozmawiam z nim jeszcze za moment, może zastanowił się nad swoją sytuacją i zmienił zdanie co do swojej niewinności w tej sprawie. Ale to jeszcze słabszy trop niż doktor. Musimy szukać jeszcze inaczej.

– Słusznie. Co nam zostawia…

– Przyjrzyjmy się jeszcze raz tym listom. – Ramirez klepnął dłonią stosik zmiętych kartek.

Młody de la Vega tylko kiwnął głową. Alcalde rozłożył opasłą księgę rejestrów i zaprosił go gestem do porównywania kolejnych zapisów.

– Może wasze oczy dostrzegą to, co umknęło moim – wyjaśnił Matteo. – Może dostrzeżecie, kto mógł to napisać.

– Czyja ręka?

– Owszem. Przyznam, że mi nie udało się znaleźć żadnego podobieństwa. A raczej znalazłem go aż za wiele, w zbyt wielu miejscach. Może wy będziecie bardziej surowi, bardziej dokładni.

Diego posłusznie usiadł nad rejestrami, mozolnie porównując ich kolejne strony z pismem w listach. Szeregowy zjawił się w gabinecie i zaraz zniknął, obarczony misją obserwacji lekarza. Alcalde wyszedł do aresztu, porozmawiać jeszcze raz z przybyszem, którego zaczepka tak przeraziła señoritę Pereira. Wrócił po ponad godzinie, zmęczony i zniechęcony. Młody człowiek, choć przerażony oskarżeniem o współudział w zabójstwie, nawet przez moment nie zmienił swoich zeznań. Zostawił konia u kowala, poszedł do gospody coś zjeść, zobaczył śliczną señoritę w skromnej sukni, jak niosła tacę z naczyniami, więc zaczepił ją, dość obcesowo, jak ze skruchą przyznawał, licząc choćby na chwilę przyjaznej rozmowy, i był bardziej niż zaskoczony, gdy zagadnięta dziewczyna rzuciła mu się do oczu, drapiąc i kopiąc. Nikt mu nie mówił, że to jest jedna ze służących, nikt jej nie wskazywał jako bardziej przyjaznej od innych, nikt też inny niż alcalde nie pytał go później o to, co się zdarzyło.

Młody de la Vega odsunął wreszcie od siebie papiery z pełnym rezygnacji westchnieniem. W oddanych mu do dyspozycji rejestrach podatkowych nie znalazł niczego, co by posunęło ich poszukiwania do przodu. A w każdym razie nie trafił na żaden zapis, który mógłby wskazać z czystym sumieniem mówiąc, że sporządziła go ta sama ręka, co pisała listy do Flor i która, w domyśle Ramireza i Diego, podrzuciła jej truciznę.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 30 Jak ukryć ranę przed spostrzegawczą żoną?

Powiedział to alcalde.

– Rozumiem wasze opory – odparł mężczyzna. – Za dużo wątpliwości, za mało dowodów. Jeśli mam oddać czyjeś życie w ręce magistrado… – Potrząsnął głową. – Tak, wiem, doktorowi mówiłem coś innego. Ale jego tylko straszyłem natychmiastową egzekucją! W tej sprawie, ktokolwiek by to nie był, nie mogę postąpić zgodnie z dekretem! Za wielu by to uznało za osobistą zemstę! Tu będzie, musi być sąd. I muszą być dowody!

– Spokojnie, señor Matteo. Gniew zaślepia oczy i rozum…

Alcalde uśmiechnął się krzywo.

– Nadal zadziwiacie mnie, don Diego – stwierdził.

Młody de la Vega wzruszył ramionami.

– Jestem naukowcem, ciekawość i chęć poznania prawdy jest dla mnie naturalna. Tak samo, jak umiejętność oddzielania osobistych emocji od działania.

Ramirez potrząsnął głową.

– Więc zauważyliście to – przyznał. – Ale, do diabła, don Diego! Ja tę dziewczynę znam niemal od dziecka! Jest dla mnie jak córka! Możecie mówić, że powinienem odsuwać od siebie sentymenty, ale…

– Wybaczcie, że to powiedziałem. – Diego uniósł obronnie dłoń. Zdał sobie sprawę, że usprawiedliwiając się ze swojego dystansu, nieopatrznie dotknął czułego punktu Matteo Ramireza. – Ale…

– Wiem, wiem. Za łatwo będzie mnie wprowadzić w błąd… Zachowajcie waszą zimną krew, don Diego i patrzcie mi na ręce. Może dostrzeżecie coś, co ja pominę!

Pukanie do drzwi przerwało tę rozmowę. Juan przyjechał z hacjendy z wiadomością, że on, Consuela i Ernesto znaleźli w kwaterach służby chłopca, który z powodu gorączki nie pojechał wraz z rodzicami do pueblo. Malec czuł się jednak dość dobrze, by pod nieobecność dorosłych zakraść się do kuchni w poszukiwaniu słodyczy. Rzecz jasna, wyglądał przy tym co rusz przez okno, spodziewając się powrotu matki, i dostrzegł na podwórzu obcego wierzchowca. Nie widział, kto na nim przyjechał, bo zaraz uciekł wystraszony do swego łóżka, ale był pewien, że ten koń nie należał do żadnego z vaqueros. Z opisu zwierzęcia, choć dość dokładnego, niewiele dało się wywnioskować, ale to potwierdzało, kiedy została podrzucona trucizna.

Drugą nowiną było to, że Flor już całkowicie oprzytomniała i jest przerażona tym, co się o mały włos nie stało. chciała przyjechać do pueblo, do alcalde, wytłumaczyć się, i potrzebny był wspólny wysiłek Consueli i Cheki, by zatrzymać ją w domu i przekonać, że Ramirez nawet przez chwilę nie oskarżał jej o próbę odebrania sobie życia, a co więcej, jej nieobecność w Santa Barbara mogła tylko dopomóc mu w schwytaniu jej prześladowcy. Juan nie ukrywał swojej nadziei, że będzie mógł zaraz wrócić do hacjendy i powiedzieć Flor, że jest już bezpieczna.

– Niestety – musiał zaprzeczyć alcalde. – Nawet don Diego nie wytropił w rejestrach podobnego pisma, jak te z listów.

– Nie wytropiłem – mruknął Diego – ale chyba coś już wiem. To pisała kobieta.

– Skąd ta pewność?

Diego oparł się wygodniej o krzesło i zapatrzył w okno.

– Gdyby te listy napisał którykolwiek z czy właścicieli gospodarstw, znaleźlibyśmy go – powiedział powoli. – Bo, poprawcie mnie, jeśli się pomylę, señor Ramirez, ale w tym rejestrze każdy z nich coś wpisywał.

– To prawda. Dlatego tak liczyłem na ten rejestr. I na wasze doświadczenie w rozróżnianiu pisma. Ale to, że nic nie znaleźliśmy, nie oznacza…

– Jedyną osobą, która tam nic nie zapisała, bo nie posiada własnej ziemi, jest doktor Corrando, ale jego pismo mam na recepcie, którą napisał dla mojej żony – odparł Diego. – Ale jest jeszcze coś, co dopiero teraz zauważyłem. Do gazety, którą prowadzę, listy piszą też kobiety. Zwykle to im odpisuje, ja tylko nadaję temu formę w druku. Może stąd nie spostrzegłem tego od razu…

– Do rzeczy, don Diego! Co takiego dostrzegliście?

– Sposób, w jaki piszący formułuje zdania. Na co zwraca uwagę, jakie stawia Flor zarzuty, o co ją oskarża. Mężczyzna nie wspomniałby o samotności, żalu czy pogardzie innych. Więcej, sądzę, że żaden mężczyzna nie napisałby tych fragmentów o ludziach Delgado.

– A kobieta tak? Byłaby zdolna do spisania takich obrzydliwości?

– Tak – odparł Diego ponuro. – Zwłaszcza, jeśli zna to z własnego doświadczenia.

– Samotna kobieta? – niedowierzał alcalde.

– Niekoniecznie była całe życie samotna. Ale na pewno jest wykształcona i dobrze znająca miejscowe plotki. – Młody de la Vega potrząsnął głową. – Powinienem był pamiętać, o czym wam wcześniej mówiłem. Sekretne inkausty to nie tylko zabawka szpiegów, ale i sedno listów miłosnych. Gdybym, mimo wszystko, pokazał te listy Victorii, od razu by to dostrzegła.

– Więc teraz szukamy kobiety – stwierdził Juan. – To by nawet pasowało…

– Tak?

– Ten koń. Chłopiec upierał się, że koń nie jest z hacjendy, bo bułanek, a nikt u nas na takim nie jeździ, ale wspomniał też, że miał dziwne siodło. Teraz pomyślałem, że mogło być damskie. Flor jeździ, jeździła – poprawił się – ostatnio tylko po męsku. Jej damskie siodło leży w siodlarni, nieużywane. Sprawdziłem. Wisi na swoim miejscu, a kurz je pokrył grubo na palec. Nie użyto go od śmierci Jose.

– Za to w innej hacjendzie czy doña może jeździć w takim siodle. – Ramirez pokiwał głową. – Tak, macie rację. A skoro tak jest, to być może… – zaczął.

– Tak?

– Przypomniało mi się to, co mówiliście o tej kobiecie z Los Angeles. O tej Dolores. Że jest piękna, próżna i mściwa.

– A więc?

Don Eusebio ma siostrę. Jeśli on jest, no cóż, dość zadufany i drażliwy, tak ona…

– Jest ambitna?

– Bardzo. Przyjechała razem z bratem z Hiszpanii. Wiadomo, że jest wdową, że owdowiała jeszcze w kraju, ale z jakiegoś powodu używa tutaj panieńskiego nazwiska, niechętnie bywa w gościnie i nie ma bliższych przyjaciół. To ona, tak właściwie, rządzi ich hacjendą i mówi się, że brat nie ma z nią lekkiego życia.

– Jest tak bardzo ambitna, by posunąć się do morderstwa? Co by przez to osiągnęła?

Alcalde przeszedł się po gabinecie.

– Rozumiem, o co wam chodzi, don Diego – powiedział wreszcie. – Do tej pory nie brałem pod uwagę doñi Josefiny. Nie pomyślałem nawet, że mogłaby być osobą zdolną do takiego okrucieństwa, jak autor tych listów. Jeśli się teraz pomylę… Nie tylko oskarżę niewinną osobę, ale i mogę zaprzepaścić szansę na odkrycie prawdziwego winowajcy.

– Nie powiedziałem tego. – Diego uniósł obronnie dłoń.

– Nie musieliście. Mogę odgadnąć wasze wątpliwości. Są takie same, jak moje.

– Powiedziałem, że wam ufam, señor Matteo. Alcalde.

Ramirez okręcił się na pięcie, spojrzał na młodego de la Vegę. Na stojącego obok niego Juana. Otworzył usta, lecz znów przerwało mu pukanie do drzwi.

– Wejść! – rzucił.

– Doktor tu idzie, mi alcalde. – tylko wetknął głowę przez uchylone drzwi. – Spieszy się, i to bardzo.

Gracias, Benito.

Żołnierz zamknął drzwi. Za chwilę znów ktoś zastukał.

Alcalde? – Nie można było nie rozpoznać głosu Amadeo Corrando.

– Wejdźcie, doktorze – zaprosił Ramirez.

Lekarz rzeczywiście musiał się spieszyć, bo halsztuk miał poluzowany, a na policzkach czerwone plamy wypieków. Do tej pory nienagannie ułożone włosy były teraz potargane, ich pojedyncze pasma przykleiły się mu do lśniącego od potu czoła. Diego delikatnie pociągnął nosem. Woń mocnego alkoholu była całkiem wyraźna. Nieporządny wygląd doktora nie był tylko skutkiem jego pośpiechu.

– A więc? – spytał łagodnie alcalde. – Co macie mi do powiedzenia?

– Nie jestem pewien… Nie myślałem o tym wcześniej… Ale… – jąkał się Corrando, na przemian blednąc i czerwieniejąc pod spokojnym spojrzeniem alcalde.

– Tak?

Doña Josefina…

Juan poruszył się niespokojnie. Diego zerknął na przyjaciela. Checa nieznacznie skinął głową, potwierdzając to, czego się młody de la Vega domyślał. Doña Josefina, siostra don Eusebio.

– Nie myślałem, że to może mieć jakiekolwiek znaczenie, nie podejrzewałem jej… – jąkał się dalej lekarz.

Ramirez nawet nie drgnął.

– Co wam się przypomniało, doktorze? – spytał wreszcie przerywając nieskładne tłumaczenia Corrando.

– Ulubiony piesek doñi Josefiny zachorował. Poprosiła mnie o radę, ale nie mogłem mu pomóc. W końcu jestem lekarzem ludzi… – Przez moment w głosie doktora była nieskrywana uraza. Niewątpliwie fakt, że doña wezwała go, by pomógł choremu zwierzęciu, boleśnie ukłuł jego dumę. – Nawet nie wiedziałem, co mu dolega, ale pies z całą pewnością bardzo cierpiał. W końcu zdechł.

– Nie widzę związku…

Doña Josefina powiedziała mi przy następnym spotkaniu, że skoro nie mogłem mu pomóc, skróciła jego męki.

– Sądzicie, że otruła go laudanum? – odezwał się Diego.

– Tak, don Diego! Twierdziła, że umarł bez bólu.

– To może być tylko zbieżność…

– Nie, nie! – Corrando gwałtownie zamachał rękoma. – Widzicie, ona z całą pewnością nie dostała tego laudanum ode mnie… Nigdy jej go nie przepisywałem, nie potrzebowała… To wszechstronne lekarstwo, korzystały z niego inne señory, doñy, ale ona nigdy. Pomyślałem… Pomyślałem teraz, że mogła mieć swoje własne zapasy. Możecie to potwierdzić, don Diego! – Lekarz zwrócił się do młodego de la Vegi. – Znana jest nie tylko receptura Paracelsusa, doña Josefina może mieć własny, rodzinny przepis. Jeśli miała zapas opium, mogła je sporządzić sama.

Don Diego? – odezwał się alcalde.

– To jest możliwe – przyznał Diego. – Rzeczywiście receptur jest sporo. Señor Corrando ma też rację twierdząc, że to bardzo popularny lek.

– Rozumiem. Doktorze, dziękuję, że podzieliliście się z nami tym podejrzeniem. Być może okaże się to pomocne. Teraz jednak jeden z żołnierzy odprowadzi was do domu. – Ramirez ujął lekarza pod ramię i skierował do drzwi. – Nie, nie jesteście aresztowani. Jednak będzie dla was lepiej, jeśli będziecie mieli przy sobie kogoś uzbrojonego. Dla waszego dobra i bezpieczeństwa.

Alcalde zamknął drzwi za doktorem. Przez chwilę on, Diego i Juan spoglądali na siebie.

– To bardzo słaby trop… – powiedział w końcu z namysłem młody de la Vega.

– Innego nie mamy.

– Rozważaliśmy już kandydaturę don Eusebio, nieprawdaż? – spytał Checa.

– Jedna obelga, jaka się wymknęła mu na przyjęciu, nie może… – zaoponował alcalde i urwał. – Nie – potrząsnął głową po chwili. – To nadal za mało.

– Więc poszukajmy jeszcze jednego tropu. Cui bono? Kto na tym skorzysta? Kto mógłby coś zyskać na śmierci Flor? – zaproponował młody de la Vega.

Ale Ramirez znów potrząsnął głową.

– Za dużo ludzi… – odparł. – Gdyby Flor zmarła, gdybym uwierzył w ten fałszywy list, musiałbym przejąć jej hacjendę na rzecz Korony. Zapewne rozsprzedałbym stada i ziemię, pracownikom znalazł pracę w innych gospodarstwach, a dom… Ktoś by go w końcu nabył, to bardzo ładna rezydencja. Ale chyba nikt w nie dysponuje… – urwał.

– Co się stało, señor Ramirez? – spytał Juan, widząc, że mężczyzna wpatruje się przed siebie nieobecnym wzrokiem.

– Trzeci trop – odpowiedział cicho alcalde. – Mieliście rację, don Diego. Cui bono, no tak! To nadal są plotki i pogłoski, ale jeśli się potwierdzą… – Nagle uderzył pięścią w swoją dłoń, jakby podejmując decyzję. – Don Diego! Czy rozpoznacie taki atrament, jak go znajdziecie?

– To chyba nie będzie trudne – odparł Diego.

– W taki razie ruszamy!

x x x

Powitalny uśmiech don Eusebio zbladł wyraźnie, kiedy caballero zobaczył wśród jeźdźców przed swoim domem Juana Chekę. Jednak gdy usłyszał, że alcalde prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa, a chwilowo informacje wskazują na jego hacjendę, natychmiast zmienił zdanie i zaprosił nieoczekiwanych gości do wnętrza domu, dyskretnie pomijając już milczeniem to, że przybyli wraz z Ramirezem żołnierze od razu rozproszyli się pomiędzy budynkami.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 20

Salon w hacjendzie d’Ybarda sprawiał wrażenie zatłoczonego i dusznego. Większość pomieszczenia zajmował stół przykryty kosztownym haftowanym obrusem, sprawiający wrażenie, że jego miejsce powinno być raczej w jadalni. Obrazy w ciężkich złoconych ramach zapełniały ściany, a porcelanowe wazy i figurki – ozdobne kredensy. Ciężkie kotary w oknach dopełniały wrażenia zaduchu i małej przestrzeni. Gospodarz kręcił się nerwowo, zapraszając przybyłych, by zajęli miejsca i jednocześnie usprawiedliwiając się z braku stosownego poczęstunku. Posłał też służącą, by powiadomiła doñę Josefinę o przybyłych gościach, lecz kobieta wróciła po chwili z odpowiedzią, że pani nie czuje się w tej chwili najlepiej i nie zamierza opuścić swoich pokoi, nawet by spotkać się z alcalde czy kuzynem don Rafaela.

Ramirez nie miał większego kłopotu z przekonaniem don Eusebio, by zaprowadził ich do swego gabinetu i pozwolił przejrzeć księgi rachunkowe hacjendy. Gdy wyjeżdżali z pueblo, Diego raz jeszcze rozważył, w jaki sposób może udowodnić winę autorowi listów. Laudanum, nawet gdyby odnaleźli je przygotowane, nie wystarczało. Corrando miał rację mówiąc, że to najpospolitszy z leków i można było go znaleźć w większości domowych apteczek. Inkaust, póki nie znalazłby się na papierze, zapewne też wyglądał całkowicie niewinnie. Mógł się nieco różnić kolorem od innych, ale to nie było nic niezwykłego. Atrament, czy raczej jego namiastki, sporządzano w niemal każdym domu, gdzie mieszkał ktoś umiejący pisać, także według rozmaitych receptur. Podobnie było z papierem. W każdej większej hacjendzie ktoś umiał przygotować pulpę i były sita do suszenia arkuszy. Lecz te trzy elementy razem, pismo, atrament i papier, mogły wskazać rękę i człowieka.

Co więcej, młody de la Vega był pewien, że do sporządzenia inkaustu zdolnego ukazać się bądź zniknąć pod wpływem światła, były potrzebne pewne niezbyt pospolite substancje, trudne do zakupienia przez kogoś, kto mieszkał w małym pueblo, daleko od wielkich miast. To wiedział z własnego doświadczenia. Zorro mógł używać bomb i gazów łzawiących, ale to Diego płacił jego rachunki i tłumaczył się z nich swoimi naukowymi eksperymentami. Jeśli w domu don Eusebio mieszkał ktoś, kto tak jak on bawił się chemią, musiały go zdradzić zakupy. Teraz więc, gdy usiadł przy biurku gospodarza, a don Eusebio rozłożył przed nim opasłe księgi i pliki rachunków, poszukał pism od kupców i zamówień na substancje inne niż siarka do okadzania winorośli czy soda. Jednocześnie nie mógł nie zauważyć innych kwot. Don d’Ybarda może i prowadził dość skromny tryb życia, ale nie wahał się sprowadzać z Monterey cennych tkanin na suknie dla siostry czy drobnych a kosztownych ozdób, głównie z porcelany.

Papier znalazł się pierwszy. Checa, który przez cały czas stał z boku, niczym wartownik milcząco obserwując Ramireza rozmawiającego z gospodarzem i Diego wertującego papiery, nagle syknął i sięgnął po kartkę. Była nieznacznie grubsza niż pozostałe, lekko pożółkła, o nieco szorstkiej powierzchni i z wyraźnymi włóknami. Jej krawędź zdobił wodny znak –geometryczny wzór, jaki musiał się odcisnąć podczas suszenia arkusza. Dokładnie taki sam było widać na listach, zanim młody de la Vega potraktował je swoim odczynnikiem.

Diego i Checa spojrzeli po sobie. To był już pierwszy ślad.

Na drugi trop Diego trafił dosłownie kilka pokwitowań dalej. Długa, starannie wykaligrafowana lista wymieniała między innymi substancje, co do których młody de la Vega miał pewność, że nigdy nie będą przydatne w zwyczajnym gospodarstwie. Sam potrzebował jednej z nich, by sporządzić odczynnik, który przywrócił pismo.

Don Eusebio – zwrócił się do gospodarza. – Możecie nam powiedzieć, skąd sprowadziliście ten papier i kto zamawiał te zakupy?

Caballero, do tej pory dość nerwowo rozmawiający z Ramirezem, drgnął.

– Co macie na myśli señor de la Vega?

– Ten papier i te zakupy. – Diego podszedł do stołu i położył przed alcalde pokwitowanie i listę. – Skąd go sprowadziliście i dla kogo zamawialiście rzeczy z tej listy? – powtórzył pytanie.

– To? – D’Ybarda ściągnął brwi, jakby nie mogąc sobie przypomnieć. – Nie pamiętam – odparł wreszcie.

– Jest tu wasz podpis.

– Owszem, ja nawet to spisałem, ale dyktowała mi to moja siostra. To ona jest odpowiedzialna za domowe porządki i potrzeby, więc jeśli uznała to za niezbędne… – Caballero rozłożył ręce. – A ten papier… – Pochylił się i przyjrzał kartce. – Też nie wiem – odpowiedział w końcu. – Może być, że jest naszego wyrobu. Wiecie, że czasem trzeba się ratować domowymi sposobami. To też zajęcie Josefiny, ona to nadzoruje.

Ramirez wyciągnął jeden z listów Flor.

Don Diego, czy widzicie tu podobieństwo? – rzucił niecierpliwie.

Diego pokręcił jednak głową.

– Nie – powiedział. – Nie mam wątpliwości. To jest ten sam papier, ale nie ta sama ręka.

– O czym wy mówicie, señores? – zaniepokoił się don Eusebio. – Co mają oznaczać te uwagi?

Nim Ramirez odpowiedział, skrzypnęły drzwi.

– Chciałabym zadać to samo pytanie – odezwała się stojąca w progu kobieta.

Diego obejrzał się. Doña Josefina, bo to niewątpliwie była siostra gospodarza, w bogatej, ozdobnej sukni, była wyższa o dobre pół głowy od krępego, przysadzistego don Eusebio i z pewnością o kilka lat od niego starsza. Czarne, gładko zaczesane włosy miała na skroniach przyprószone wczesną siwizną, a koronkowe mankiety nie mogły ukryć plam na jasnej skórze dłoni. Kalifornijskie słońce, choć zapewne starała się przed nim chronić, wyzłociło jej skórę i podkreśliło zmarszczki w kącikach oczu i ust. Sposób, w jaki spoglądała na Ramireza, przypomniał Diego Chiarę, przekonaną o własnej wyższości nieopłakiwaną duenię donny Dolores Escobedo. I chyba przez to podobieństwo wydawało mu się, że kobieta jest zaniepokojona. Nie poirytowana obecnością alcalde i żołnierzy, ale zdenerwowana.

– Dlaczego wasi żołnierze zabronili mi wyjść z budynku, alcalde? – pytała dalej doña Josefina, coraz bardziej napastliwym tonem. – Czemu przeszukujecie dokumenty naszego domu? Co chcecie tu znaleźć?

Alcalde na moment zacisnął usta.

Señor Ramirez prowadzi śledztwo. – Don Eusebio uprzedził jego odpowiedź. Diego nie mógł nie zauważyć, że caballero wyraźnie boi się siostry.

– Śledztwo? W jakiej sprawie? Co ma z tym wspólnego nasz dom? – nalegała doña Josefina wchodząc do pokoju.

Ramirez zignorował jej obecność.

– Wejdź, Huega – polecił żołnierzowi, jaki właśnie zjawił się za kobietą. – Znaleźliście?

Kapral wyminął siostrę don Eusebio.

, mi alcalde! – zasalutował. – Znaleźliśmy. Stajenny wskazał nam wierzchowca doñi d’Ybarda. To bułany wałach. Powiedział też, że siodłał go dla niej wczoraj pod koniec sjesty. Doña wyjechała na przejażdżkę, samotnie, i wróciła w porze kolacji.

Gracias, Huega. Wracaj na posterunek. – Ramirez odetchnął głęboko, jakby kamień spadł mu z serca. Zaraz jednak znów spochmurniał.

Doña Josefina d’Ybarda – oznajmił. – Jestem zmuszony was aresztować.

– Pod jakim zarzutem, señor Ramirez? – poderwał się don Eusebio. – Co zarzucacie mojej siostrze?

– Otrucie señority Flor Pereira oraz usiłowanie otrucia doñi Victorii de la Vega i jej nienarodzonego dziecka – odparł Ramirez twardo.

Przez moment Diego patrzył na alcalde równie nierozumiejącym wzrokiem, co don d’Ybarda. Usiłowanie otrucia Vi? Jak? Jakim sposobem? Dopiero po chwili przypomniał sobie, że sam powiedział Ramirezowi o zaleceniach doktora Corrando dla doñi de la Vega niedomagającej po podróży. Chciał mu tylko uświadomić, że lekarz stosuje ten środek na większość dolegliwości, ale alcalde wysnuł z tego jeszcze inne wnioski. Corrando przy swej wizycie nie zostawił butelki specyfiku, zapewne ufając, że jest on w domowej apteczce Flor. Gdyby potraktowała jego zalecenia poważnie, gdyby codziennie przyjmowała laudanum… Zapisana dawka była minimalna, ale gdy butelki zostały podmienione, nawet tak niewielka ilość mogła mieć dla niej tragiczne skutki. Nawet gdyby udało się ją odratować tak jak Flor, nie można było przewidzieć, czy dziecko również by przeżyło.

Nagły ból przywrócił Diego przytomność. Młody de la Vega spojrzał na swoje dłonie, czując, że coś w nich trzyma. Między palcami wystawały resztki zgniecionego, połamanego pióra, które nieświadomie podniósł z biurka.

Rozejrzał się półprzytomnie, nie wiedząc, ile czasu trwało to zamroczenie. Musiało być niedługie, bo doña Josefina nie postąpiła przez tą chwilę nawet kroku, a don Eusebio nadal stał przy stole, oniemiały, zapatrzony na Ramireza. Checa trwał na swoim posterunku między biurkiem a stołem, czujnie obserwując wszystkich zebranych. Zniknął tylko Huega, zapewne zajął posterunek na korytarzu.

– To absurd! – wykrzyknęła wreszcie kobieta. – Nie macie dowodów, by mnie o to oskarżać!

– Szukam tutaj mordercy, doña – odpowiedział alcalde. – Człowieka, który był zdolny dręczyć młodą dziewczynę, dzień po dniu, okrutnymi listami, i który nie zawahał się sięgnąć po truciznę, gdy jego oszczerstwa nie przyniosły spodziewanego efektu.

– To dlatego najeżdżacie na dom mojego brata? Twierdzicie, że to ja nim jestem?

– Ktoś wskazał nam, że tu powinniśmy szukać.

– Ktoś? I wy uwierzyliście w słowa tego… – doña Josefina zawiesiła na moment głos, nim niemal splunęła – kogoś?

Spojrzenie, jakie przy tych słowach skierowała na Juana, nie pozostawiało wątpliwości. Była pewna, że to Checa wskazał hacjendę rodzeństwa d’Ybarda.

– To nie on, doña – odparł alcalde. – A słowa tamtego człowieka właśnie się potwierdziły. – Ramirez stuknął palcem w leżącą na stole kartkę. – Znaleźliśmy u was papier, taki sam, jak ten, którego użyto do napisania tych listów, doña. I zamówienie na substancje niezbędne do sporządzenia atramentu, jakim je napisano.

– To jeszcze nie są powody, by mnie oskarżać. – Doña Josefina uniosła dumnie głowę.

– Wasz służący właśnie potwierdził, że wyjeżdżaliście po południu, a właśnie wczoraj o tej porze widziano waszego konia na terenie hacjendy Pereirów. Większość jej mieszkańców była wtedy w pueblo, ktokolwiek więc przyjechał, nie przybył z towarzyską wizytą. Za to mógł bez przeszkód wejść do domu i podrzucić truciznę do osobistej apteczki señority.

– To nie jest powód, by oskarżać o to moją siostrę, alcalde… – wtrącił się don Eusebio. – Szczególnie o taką zbrodnię.

– Rozumiem wasze obiekcje, don Eusebio, ale spójrzcie, jakie mamy fakty – odparł Ramirez. – Powtórzę. Mamy papier, na jakim pisano listy. – Alcalde raz jeszcze stuknął palcem w kartkę wyjętą z dokumentów hacjendy i zaraz puknął w plik listów Flor. – Przygotowano go w waszej hacjendzie i sami powiedzieliście, że nadzoruje to wasza siostra. Mamy inkaust, którym spisano te listy, a raczej to, co jest potrzebne do jego sporządzenia. – Znów puknął palcem, tym razem w listę. – Znów to wasza siostra zażyczyła sobie ich zakupu. I mamy dwa zeznania. Jedno, waszego służącego, że doña Josefina nieoczekiwanie wyjechała na przejażdżkę, sama, bez jakiegokolwiek towarzystwa i nie opowiadając się, dokąd jedzie, i drugie, dziecka z hacjendy Pereirów, że o tej samej porze widziało tam wczoraj obcego wierzchowca, takiego jak jej, osiodłanego po damsku. Jeśli więc nawet ktoś inny z waszych domowników mógł posłużyć się tym papierem i atramentem, to nie mógł on zastąpić waszej siostry w tej wycieczce. Jeśli jednak tak jest – zwrócił się alcalde do kobiety – jeśli oddaliście waszego konia komuś innemu, wskażcie mi, kto to jest. Kto próbuje obciążyć was swoją winą.

Wydawała się być zaskoczona, ale tylko przez chwilę.

– To są tylko wasze wnioski, alcalde – odparowała zaraz. – Mówiąc to wszystko sami przyznajecie, że nie macie dowodu mojej winy, lecz tylko garść podejrzeń. Nie możecie mnie oskarżyć, więc bądźcie tak łaskawi i opuśćcie mój dom.

Ramirez otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale w tym momencie w korytarzu rozległ się nagły hałas i za moment do gabinetu wpadł przestraszony służący.

Señor… Żołnierze… – wyjąkał.

Huega odsunął go z drogi.

– Melduję, alcalde, że doktor próbował zbiec – oznajmił.

– Gdzie jest teraz?

go zatrzymał i przywiózł tutaj.

Gracias, Huega, gracias, Benito. Dobra robota. – Ramirez spojrzał na bladego lekarza, którego właśnie wepchnięto do gabinetu. – Señor Corrando, czyżbyście znów chcieli powiadomić nas o czymś ważnym?

READ  Legenda i człowiek Cz IV: Zatrute piękno, rozdział 17

– Jestem niewinny! – krzyknął doktor.

– A niby czego mielibyście być winni?

– Przysięgam, alcalde, cokolwiek wam powiedziała doña Josefina, ja jestem niewinny!

Ramirez pokręcił powoli głową.

Doña Josefina, o co mielibyście oskarżać doktora?

Kobieta cofnęła się do drzwi, ale Huega i zablokowali jej wyjście.

Doña Josefina? – powtórzył pytanie alcalde.

Milczała. Don Eusebio stał znieruchomiały przy stole. Diego widział, że mężczyzna spogląda to na lekarza, to na siostrę, coraz bardziej przestraszony. W pewnym momencie uniósł dłoń i przetarł czoło, jakby jakaś myśl nie dawała mu spokoju.

– Doktorze, czego mieliśmy się dowiedzieć od doñi Josefiny? – Ramirez zwrócił się do lekarza.

Corrando nie odpowiedział, rozglądał się tylko po zebranych w gabinecie wzrokiem zaszczutego zwierzęcia.

– Doktorze? – Ramirez ponowił pytanie, tym razem znacznie ostrzejszym tonem.

Lekarz drgnął.

– To była tylko rozmowa, tylko towarzyska rozmowa – wyjąkał. – Tylko niewinne plotki! Nie sądziłem, że wyniknie z tego coś złego.

– Coś złego? – Alcalde postąpił krok do przodu. – O czym tak… plotkowaliście?

– Ja powiem – odezwał się nagle don Eusebio. – Doktor Corrando wspomniał przy okazji wizyty , raz czy dwa, że dziedziczka Pereirów nie jest w najlepszym zdrowiu. Na umyśle, nie na ciele – zastrzegł się zaraz caballero. – Stąd tak nalegałem, by ta dziewczyna została jak najszybciej wydana za mąż. Sądziłem, że skoro przeżyta tragedia i ciężar obowiązków tak nadszarpują jej siły, to małżeństwo pozwoliłoby jej wrócić do zdrowia. U boku męża, z dzieckiem w ramionach, byłaby z pewnością spokojniejsza i szczęśliwsza niż jest teraz – usprawiedliwił się. – To wszystko. Jakie inne wnioski ktoś mógłby z tego wysnuć…

– Szczęśliwsza? – burknął Checa. – Chcieliście ją zmusić do małżeństwa i wierzyliście, że będzie wtedy zdrowa i szczęśliwa? Kiedy ona…

– Juan! – przerwał mu Diego.

Gdy obejrzał się w jego stronę, młody de la Vega klepnął dłonią w żółtawe listy, przypominając, że pewne sprawy powinny pozostać tajemnicą. Checa kiwnął głową i cofnął się o krok.

– Wybaczcie, don Eusebio.

– Nie ma czego, señor Checa. – Don d’Ybarda spojrzał na . – Zrozumiałem już, że nasze starania niewątpliwie przyniosłyby odwrotny skutek.

Ramirez nie spuszczał spojrzenia z Corrando.

– Skoro tylko plotkowaliście o señoricie Pereira, doktorze, to czemu się tak zarzekacie o swej niewinności? – spytał znowu. – Pomijając fakt, że wielu mieszkańców nie będzie zachwyconych, gdy dowie się, jak chętnie rozprawiacie z innymi o ich zdrowiu? A może… Może don Eusebio nie wie o wszystkim, o czym rozpowiadaliście?

Corrando gwałtownie pokiwał głową.

– Tak, tak – zapewnił. – Rozmawiałem znacznie częściej, z doñą Josefiną, i…

– Milcz, Amadeo! – przerwała mu. – Chcesz wisieć?

– Nie! – Poderwał się, jak ukąszony. – Właśnie dlatego mówię! Cokolwiek zaplanowałaś, cokolwiek chciałaś zrobić, ja ci w tym nie pomagałem! Nie możesz zrzucić na mnie swojej winy! Musiałaś wiedzieć, że gdy będą szukać trucizny, przyjdą najpierw do mnie! Chciałaś, bym to ja zawisnął? – pytał gorączkowo. – Skoro posłużyłaś się laudanum…

Ramirez spojrzał na doñę Josefinę.

– A więc? – zapytał. – Co powiecie teraz, doña?

– Że ten człowiek jest niespełna rozumu ze strachu – odparowała, unosząc wysoko głowę. – Nie możecie oskarżać mnie na podstawie jego urojeń, że kilka ploteczek, jakie ze mną wymienił, zaprowadzi go na szafot. Może nawet liczy, że oskarżając mnie, ukryje swoją winę. Wzięliście to pod uwagę, alcalde?

– Wziąłem – odparł Ramirez. – Jednak za wiele dowodów wskazuje na was, doña

– Żaden dowód nie wskazuje na mnie. To tylko wasze podejrzenia. Kilka kartek papieru, dziecko, któremu wydaje się, że widziało mojego konia… Powtarzam, alcalde. Opuśćcie natychmiast mój dom. Nie możecie mnie oskarżyć.

– On może to zrobić, Josefino – odezwał się don Eusebio. Caballero stał przy stole i trzymał w dłoniach przywiezione przez Ramireza listy Flor. Był bardzo blady. – Czy to są te listy, które przysyłano señoricie Pereira, alcalde? – zapytał cicho.

– Tak.

– Więc jestem gotów przysiąc, wobec was czy magistrado, że napisała je moja siostra – wykrztusił.

– Eusebio! – krzyknęła doña.

– Nie mów, że tego nie pisałaś, Josefino – odparł. – Znam twoje pismo. A to – potrzasnął plikiem kartek – to jest chore! Obrzydliwe! Widziałem wczoraj tę dziewczynę, jak gdy ten młody dureń ją zaczepił…

– I co z tego? – prychnęła kobieta.

– Już o wszystkim zapomniałaś? Jak wróciłaś do ojca? A teraz, tutaj piszesz… – Don Eusebio urwał, nie mogąc się wysłowić. – Jak mogłaś być tak okrutna! Po co to robiłaś? Dla jakiejś chorej zabawy? – spytał wreszcie.

– To nie była zabawa, don Eusebio. – Ramirez zdecydował się wtrącić pomiędzy rodzeństwo. – Gdybym był pewien, że Pereira zmarła z własnej ręki, wystawiłbym jej hacjenda na sprzedaż. Dotarły już do mnie pogłoski, że doña Josefina nie patrzy przychylnie na wasze plany matrymonialne. Drugi dom, i to znacznie okazalszy od tego, jaki posiadacie, pozwoliłby jej zamieszkać z dala od was i waszej żony.

– Czy to prawda? – zwrócił się don Eusebio do siostry. – Czy dlatego pisałaś te listy? Dlatego otrułaś señoritę? Bo Paloma przyjęła moje oświadczyny?

Doña Josefina przez moment milczała.

– Tak, ty durniu – syknęła w końcu. – Skoro nagle zrobiłeś się taki prawy i doszedłeś do wniosku, że zeznasz przeciwko mnie, to mogę ci powiedzieć. Nigdy nie potrafiłeś zadbać o własne interesy. Najpierw popsułeś wszystko w Hiszpanii, a kiedy już przyjechaliśmy tutaj, kupiłeś najgorszą ruderę, jaką mogłeś znaleźć. Ciągle wolałeś wydawać pieniądze na te swoje porcelanowe cacka, zamiast zatroszczyć się o odpowiedni dom! Albo o dobry ożenek, skoro już tego chciałeś, z kimś, kto ma własny majątek, a nie mieszka kątem u rodziny! Naprawdę sądziłeś, że pozwolę, by była tu doñą? Że będę pokornie znosić, jak się tu szarogęsi? Jak mi rozkazuje, bo zdecydowałeś się nałożyć jej obrączkę? Musiałam coś z tym zrobić. Nie oszukuj się, wykupiłbyś na licytacji większość ziemi Pereirów! Od początku ci się podobały!

– Ale Josefino… – Don Eusebio sprawiał wrażenie przytłoczonego tą tyradą. – Otruć niewinną dziewczynę… Brzemienną kobietę…

– Niewinną? Ha! – prychnęła kobieta. – Po tej przygodzie z desperados na pewno nie jest już niewinna! Mogła przynajmniej zejść z oczu przyzwoitym ludziom, pójść do jakiegoś klasztoru! Myślałam, że nie będę musiała się trudzić, że sama zdecyduje skończyć się ze sobą! Ale nie, okazała się być na to zbyt uparta. Więc zadbałam, by inni byli pewni, że wreszcie postąpiła właściwie! Nie krzyw się tak! Odeszła szybko i bez bólu! A co się tyczy tamtej drugiej, tej podobno doñy… – wymówiła to słowo jak przekleństwo. – Naprawdę sądzisz, że będę się przejmować jakąś Indianką i jej brzuchem? Już zapomniałeś, jak wyrzekał na mezalians kuzyna? Sam mu przytakiwałeś, że to obraza boska! Mam ci przypomnieć, jakich słów wtedy użyłeś?

Krzesło przewróciło się z trzaskiem, przerywając doñi d’Ybarda gniewną tyradę. Diego postąpił krok do przodu. Don Eusebio spojrzał na niego z nieskrywanym przerażeniem.

Don Diego de la Vega… – powiedział cicho.

– Czy to prawda? – zapytał Diego lodowatym głosem. – Obraziliście moją żonę?

– Przyznaję, że tak. – Głos mężczyzny drżał, tak samo jak jego dłonie. – To miało miejsce zanim przybyliście do Santa Barbara, zanim miałem zaszczyt poznać ją osobiście, ale wiem, że w niczym to nie usprawiedliwia słów, jakie wtedy wypowiedziałem – wykrztusił. – Jeśli zechcecie, bym służył wam satysfakcją, jestem do waszej dyspozycji, don Diego. Wybierzcie broń.

– Pojedynki są zakazane w Santa Barbara – wtrącił ostro Ramirez. – Przypominam wam, señores, że grozi za to areszt i kara grzywny.

Checa oparł dłoń na ramieniu Diego, przypominając mu, gdzie się znajduje.

– Nie zamierzam łamać waszego zakazu, señor Ramirez – odparł młody caballero z wysiłkiem. – Don Eusebio, przekażę mojej żonie wasze przeprosiny i liczę, że więcej nie będziecie wypowiadać tak niebacznych słów.

D’Ybarda pochylił głowę.

Gracias, don Diego – powiedział cicho. – Jeszcze raz przepraszam i przyrzekam, że już nie usłyszycie z mojej strony tak niewłaściwych uwag.

Don Diego – odezwał się alcalde – wolałbym, żebyście zamiast wysyłać sekundantów, przeszukali wraz z don Eusebio sekretarzyk doñi Josefiny. Chcę przedstawić magistrado także ten atrament, jakim spisywała listy. Szczególnie ten ostatni.

– Nie możecie tego zrobić! – zaprotestowała kobieta, ale don Eusebio pokręcił głową.

– Nie mogę cię już ochraniać, siostro – powiedział ze smutkiem. – Wskażę don Diego, gdzie ma szukać i będę świadczyć podczas rozprawy.

Ramirez przyjął to oświadczenie i skinął na żołnierzy.

Doña Josefina d’Ybarda – oznajmił. – Na podstawie zebranych dowodów i świadectwa waszych własnych słów oskarżam was i aresztuję za otrucie señority Flor Pereira oraz za usiłowanie otrucia doñi Victorii de la Vega i jej nienarodzonego dziecka. Magistrado został już powiadomiony, jutro w południe staniecie przed jego sądem, w obecności wszystkich mieszkańców Santa Barbara, i poznacie wyrok. Huega, odprowadźcie doñę do aresztu!


CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 30Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 32 >>

Author

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya