Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 23

Autor/Author
Ograniczenie wiekowe/Rating
Fandom
New World 1990-1993,
Status
kompletny
Rodzaj/Genre
Romans, Przygoda,
Podsumowanie/Summary
Pech czy los sprawiają, że nawet najlepszy plan może zawieść. Piąta część opowieści o i Victorii.
Postacie/Characters
Diego de la Vega, de la Vega, Victoria Escalante, , Jamie Mendoza, Luis Ramon,

Rozdział 23. Porządki w pueblo

Don de la Vega wrócił z Monterey trzy dni po otwarciu tamy, przywożąc ze sobą kopie raportu i osobisty list gubernatora do Luisa Ramone, alcalde. Co było w liście, nie wiedział, a przynajmniej tak oświadczył zainteresowanemu. Alcalde nie miał innego wyjścia, jak uwierzyć mu na słowo. Zresztą, kiedy czytał ów list i mienił się przy tym na twarzy wszystkimi kolorami tęczy, to zerkając ukradkiem znad pisma w stronę caballero nie widział choćby najdrobniejszego uśmieszku, który świadczyłby o tym, że don jest świadomy treści pisma. A trzeba było przyznać, że pismo było bardziej niż nieprzyjemne. Gubernator co prawda ucieszył się, że Los Angeles wyszło obronną ręką z pożaru, ale nie miał litości wobec doniesień, że alcalde jest mocno niedysponowany i głównie na tym skupiła się jego uwaga. W liście pochwał było więc niewiele, a przeważały mniej lub bardziej zawoalowane pouczenia, co może spotkać alcalde, który nie tylko jest kaleką, ale i zaniedbuje swoje obowiązki. Groźba osadzenia w twierdzy, z zarzutami defraudacji i niegospodarności, była w tym chyba najłagodniejsza.

Jednak wszystko to były tylko pogróżki i nic nie zapowiadało, że gubernator chce je zrealizować. Ramone wiedział więc, że do przyszłego raportu musi mieć co najmniej kilka rzeczy, którymi mógłby się pochwalić. Oddana do użytku tama była pierwszą z nich. Co do innych spraw, to miał jeszcze czas, by o nie zadbać.

Dlatego też podziękował, nawet dość uprzejmie, don Alejandro, choć pominął przy tym przeprosiny, że trzymał go w gabinecie przez czas czytania pisma i zgodził się, że caballero może opuścić garnizon i wrócić do domu, by tam odświeżyć się po podróży. Udał też, że nie widzi poirytowania caballero takim potraktowaniem. W końcu to on był mianowanym alcalde, urzędnikiem króla, więc mógł postępować wedle własnego uznania. Był w tamtej chwili wdzięczny tej kobiecie, Chiarze, że przypomniała mu, jakie normy obowiązują w Hiszpanii. Czas, by Los Angeles też sobie o tym przypomniało.

Don zastał syna w bibliotece. Młody de la Vega stał przy biurku zarzuconym stertami papierów i map. Na widok ojca odsunął od siebie jakąś książkę, choć don przypuszczał, że Diego od chwili jego powrotu do hacjendy nie tyle czytał, co starał się zabić czas w oczekiwaniu, aż będzie mógł pomówić z ojcem na osobności.

– Rozmawiałeś z gubernatorem o sytuacji pueblo? – Diego przeszedł od razu do sedna sprawy.

– Tak – don wzruszył ramionami.

– I czego się dowiedziałeś? – Diego podejrzewał, jaka będzie odpowiedź, zgadywał ją po zachowaniu ojca, ale chciał samemu usłyszeć.

– Stwierdził, że możemy narzekać na naszego alcalde, ile chcemy, ale on widzi raporty. A z nich wynika, że sobie radzimy, i to dobrze.

– Powiedziałeś mu, dzięki czemu tak się dzieje? I jak to się ma do rządów Ramone?

– Powiedziałem. I odpowiedział mi, że w takim razie już się nie dziwi, że nie można pochwycić tego Zorro, skoro okazał się tutaj tak przydatny.

– Tak, przydatny… Szkoda tylko, że to na wiele się nie zda, jeśli złapią Zorro. Przydatny czy nie, skończy na stryczku. Gubernator się w to nie wtrąci. Tak samo, jak nie wtrąca się w pomysły Ramone.

– Diego?

– Tak?

– Co się stało? Nigdy wcześniej tak nie mówiłeś.

– Vi już prawie wyznaczyła termin ślubu, ojcze.

– Naprawdę? Na kiedy?

– Powiedziałem, że prawie wyznaczyła. Nie wybrała jeszcze dokładnej daty, ale myślę, że to będzie zaraz po Nowym Roku.

– To wspaniale! Nareszcie! Tyle czekałeś… Ale zaraz. Powinieneś się cieszyć, a ty…

– To jeszcze kwestia tygodni, ojcze – Diego oparł się o biurko. – Ale przez to coraz częściej zastanawiam się nad przyszłością. Do tej pory nie pozwalałem sobie na to, niczego nie planowałem. A teraz wciąż myślę o tym, co będzie potem, o Victorii, o domu, o rodzinie… Zacząłem się bać, że któregoś dnia stracę to wszystko. A nie mogę odłożyć maski.

– Wiem, że nie możesz – don położył rękę na ramieniu syna. Diego oparł na niej swoją dłoń.

Przez chwilę panowało milczenie.

– Kiedy wyjeżdżałeś, miałem nadzieję, że uda ci się przekonać gubernatora do odesłania stąd Ramone – powiedział w końcu Diego. – Pomyliłem się. Jego interesuje tylko to, co jest w raportach. Że pueblo funkcjonuje i się rozwija. Nie zada sobie trudu odsunięcia kogoś, kto może to wszystko zaprzepaścić, jeśli…

– Jeśli tego naprawdę nie zrobi. A podejrzewam, że nawet otwarty bunt nie przekonałby gubernatora, że musimy się pozbyć alcalde. Tego jednego alcalde.

– Bunt nie wchodzi w grę. Gdyby do niego doszło, za wiele byśmy stracili. Jeszcze znajdę sposób, by unieszkodliwić Ramone. Muszę znaleźć.

X X X

Czy był to wpływ listu gubernatora, czy też maczała w tym palce señora Chiara, dość że Luis Ramone przypomniał sobie nagle o obowiązkach alcalde. Niestety, przypomniał sobie o nich jedynie w formie odpowiadającej jego osobistym wyobrażeniom. Przez kilka dni był nieoczekiwanie spokojny, zapewne odsypiał dni spędzane w towarzystwie szklanki, ale potem nastąpiła nieoczekiwana eksplozja jego aktywności.

Pierwszą jej ofiarą padł, i nikogo to nie zdziwiło, sierżant Mendoza. Musiał wysłuchać długiej przemowy na temat obowiązków królewskiego żołnierza, honoru królewskiego żołnierza, ideału królewskiego żołnierza, a na koniec niedostatków, jakie można dostrzec u niego, jako tego konkretnego żołnierza, i jakie dzielą go od wspomnianego ideału. Drugą taką przemowę alcalde wygłosił do reszty garnizonu, tuż przed tym, jak zarządził karne ćwiczenia. Na początek z musztry, ale także strzelania i fechtunku, i to na tyle intensywne, że gdy się skończyły, niewielu z żołnierzy pokazało się w gospodzie señority Escalante.

Po żołnierzach, a właściwie kiedy jeszcze trwało ich intensywne doszkalanie, kolej przyszła na mieszkańców pueblo. Ramone nagle zaczął zwracać uwagę, kto jak się do niego odnosi. Co od razu zaowocowało potężną awanturą w gospodzie, bo Victoria nie miała zamiaru tolerować tego nowego, wymagającego alcalde. Groźba odcięcia od posiłków i wina okazała się na tyle skuteczna, że Ramone ustąpił, przynajmniej chwilowo. Wkrótce jednak pojawiła się señora Chiara i tym razem Escalante musiała stawić czoło nie jednemu, a dwu przeciwnikom. Na jej szczęście do gospody zdążył dotrzeć don Diego i wystąpił w roli trochę adwersarza, a trochę rozjemcy. Okazało się wtedy, że señora Chiara nadal w obecności młodego de la Vegi jest wystarczająco niepewna, by ustąpić mu pola w starciu i pozbawiony jej wsparcia alcalde wycofał się. Kwestia okazywania szacunku Luisowi Ramone, jako królewskiemu urzędnikowi, została na ten moment zakończona. Po wszystkim Ramone i señora Chiara jeszcze długo demonstracyjnie udawali, że nie dostrzegają señority Escalante i widać było, że oboje mają sporo do powiedzenia sobie na temat jej i don Diego.

Gdy zostali sami, Victoria westchnęła.

– Przez ten cały czas, kiedy Ramone nie wystawiał nosa zza butelki, zapomniałam, jaki potrafił być dokuczliwy. Wolałabym, żeby to nie wracało.

– Chyba wszyscy by to woleli. Przynajmniej wtedy było wiadomo, że następnego dnia zapomni, co wykrzykiwał i nikt nie musiał na to zwracać uwagi. A teraz, obawiam się, że zapamiętał sobie to starcie.

– I jeszcze ta Chiara! Rzekłby kto, że przybyła tu prosto od króla!

– Obawiam się, że tak właśnie jest. Przecież ona i przyjechały tu prosto z Madrytu i nie pozwalają o tym zapomnieć.

– Diego… Źle się stało, że się zapoznali. Ona go będzie podjudzać. Z tego będą jeszcze kłopoty.

– Też tak sądzę.

Na kłopoty nie trzeba było długo czekać. Pięć dni po kłótni w Los Angeles pojawiły się wykaligrafowane obwieszczenia. Trzecie posunięcie alcalde uderzyło już bezpośrednio w mieszkańców. Na rozkaz Ramone sierżant Mendoza przybił na bramie garnizonu i werandzie gospody listę zakazów i nakazów dotyczących porządku w pueblo. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy nowa znajomość miała jakikolwiek wpływ na alcalde, teraz musiał się ich wyzbyć. Wprowadzenie obowiązkowego ruchu prawą stroną ulicy, drobiazgowe przepisy, kto kogo ma pozdrawiać i w jakich godzinach dostępny jest pobór wody dla peonów z okolicy Los Angeles, a kiedy dla mieszkańców, zakazy składowania materiałów czy żywności – wszystko to sugerowało, że spis układał ktoś pozbawiony choćby elementarnej wiedzy o życiu pueblo, za to kierujący się osobistymi wyobrażeniami o społecznym porządku. Señora Chiara pasowała do tego jak ulał, a niewątpliwie osobistym wkładem alcalde był wykaz kar i grzywien przewidzianych dla osób nieprzestrzegających przepisów. Do egzekwowania tych kar zbudowano na placu specjalny areszt w formie klatki.

READ  Legenda i człowiek Cz IX Kwestia zasad, rozdział 33

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Pojawił się już następnego dnia, jak zwykle z doskonałym wyczuciem czasu i dramatyzmu chwili. Przygnębiony sierżant Mendoza właśnie polecał odprowadzić do klatki grupkę peonów przyłapanych na poruszaniu się niewłaściwą stroną ulicy i nie posiadających odpowiedniej sumy pesos na grzywnę, gdy ktoś postukał go w ramię.

– Pozwolicie, sierżancie? – delikatnie wyjął mu z dłoni klucz od aresztu.

– Zorro! – Mendoza sapnął na poły ze zdumieniem, na poły z ulgą i cofnął się o krok.

– Miło was znów widzieć, sierżancie. Wezwijcie tu alcalde, chcę z nim porozmawiać o przepisach porządkowych.

Zanim jednak Ramone, zaalarmowany wołaniem sierżanta, wyszedł zza bramy garnizonu, wysłał na plac żołnierzy. Tylko kilku zdołało się przedostać przez bramę, nim pojawił się przy niej Tornado, ale i tak Mendoza na ten widok tylko zamknął na moment oczy i zaraz rozejrzał się za jakimś dogodniejszym do obrony miejscem. Znalazł je – na werandzie gospody.

Alcalde, opuszczając gabinet, mniej więcej wiedział już, czego się może spodziewać. Domyślał się tego ze słyszanych jeszcze za drzwiami okrzyków i braw, ale towarzysząca mu señora Chiara wydawała się być całkowicie nieprzygotowana na widok żołnierzy siedzących i leżących gdzieś pod ścianami domów czy w resztkach wózków i straganów, a szczególnie zaskoczył ją widok sierżanta Mendozy, wciśniętego za stół. Nim jednak głośno wyraziła swoją dezaprobatę, podszedł do nich z zerwaną z gospody listą przepisów.

– Widzę, że zdecydowaliście się zadbać o porządek w pueblo, alcalde – oświadczył, ignorując obecność señory.

Ramone zamarł. Wiedział, że z zamiłowaniem traktuje niektóre sprawy w pozornie przyjazny i beztroski sposób, ale nigdy, przy żadnym spotkaniu, nie mógł się oprzeć przekonaniu, że jest to tylko wstęp do czegoś znacznie bardziej nieprzyjemnego. Prawdą było też to, że czasem Zorro przestawał się bawić i tego Ramone bał się bardziej niż czegokolwiek innego, a zarazem gardził sobą za ten strach. Teraz więc także był przestraszony, podobnie jak señora Chiara, która przywarła do jego ramienia, szukając tam ochrony przed banitą.

Alcalde przemógł się.

– Jeśli macie jakieś zastrzeżenia co do porządku, Zorro… – zaczął.

– Do porządku? Ja? Ależ skąd? – zaśmiał się Zorro. – Uważam, że dobry porządek to podstawa. Od razu się łatwiej żyje, jak wszyscy są uprzejmi i schodzą z drogi. Ale to obowiązuje tych, którzy znają te przepisy i sądzę, że to jest bardzo nieuprzejme, zamykać kogoś tylko dlatego, że nie zdążył przeczytać waszego obwieszczenia.

Ramone poczerwieniał.

– Oni…

– Nie zdążyli przeczytać, to oczywiste – przerwał mu Zorro. – Jeśli potrafią czytać, co też nie jest takie pewne. Ale, ale, czy jako autor tych przepisów, możecie mi wyjaśnić, czemu w pueblo ma być ruch właśnie prawostronny? A jeśli tak, to czemu brama garnizonu otwiera się na zewnątrz?

– Brama? – wyjąkał Ramone.

– Tak, brama. Otwarta blokuje ruch i może spowodować wypadek.

– Ale…

– Doceniam waszą ojcowską troskę o pueblo, alcalde, której daliście upust tworząc tak drobiazgowe przepisy – mówił Zorro, podchodząc coraz bliżej, a Ramone cofał się przed nim, nie zwracając uwagi na to, dokąd jest stopniowo kierowany. – Przyznam, że jestem zaskoczony, widząc, że uwzględniliście magazynowanie żywności, ale czy przy tym rozpatrzyliście targowe stragany? Należałoby je także uznać za przenośne magazyny…

– Ja nie…

– Należałoby także określić godziny przyjmowania przejezdnych w pueblo, oczywiście z podziałem na kategorie, oraz określić dopuszczalne pory zmiany pogody… Taka, jaka jest do tej chwili, stanowi zagrożenie dla całego Los Angeles, nie uważacie?

– Ja… – wyjąkał Ramone. Obejrzał się wreszcie, orientując gdzie się znalazł, ale było już za późno. zręcznie odskoczył w bok i zatrzasnął drzwi aresztu. Obrócił klucz i alcalde wraz z wciąż trzymającą się jego ramienia señorą Chiarą zostali uwięzieni.

Dopiero teraz, kiedy solidna krata oddzielała ją od banity, señora odzyskała rezon.

– Powinniście wisieć! – syknęła z nienawiścią.

– Powinienem? Wybaczcie, señora, ale powinienem zrobić jeszcze wiele innych rzeczy. Nie mogę tracić czasu na jakieś wiszenie. O, to jest pierwsza rzecz, jaką mam do zrobienia – mówiąc to przedarł arkusz z obwieszczeniem. Na poł, potem jeszcze raz na pół i jeszcze raz, aż miał w dłoniach pęk skrawków. – Alcalde, radziłbym wam lepiej przemyśleć to, co piszecie. Już jest za późno, byście okazywali taką troskę o pueblo i nie osiągniecie ani szacunku, ani posłuchu, układając listy kar. Odwołajcie te zapisy.

pochylił lekko głowę, jakby oczekując odpowiedzi, ale Ramone milczał. Nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast niego odpowiedziała señora Chiara.

– Wynoście się stąd! I to natychmiast! Jak śmiecie tu się pojawiać!

– No cóż, śmiem – wzruszył ramionami i rozsypał dookoła strzępki papieru. – Sądzę, że niedługo zmienicie zdanie, alcalde.

Podrzucił klucz, zręcznie złapał i wsunął za pas.

– Do zobaczenia, alcalde, señora – skłonił się uprzejmie i ruszył przez plac do Tornado stojącego na warcie przy bramie garnizonu.

– Hej! Gdzie idziecie?! – krzyknęła Chiara. okręcił się w miejscu.

– Zająć się innymi sprawami.

– Jak to… jak… – wyjąkała. Rozejrzała się w popłochu. Klatka, areszt dla łamiących przepisy, została zbudowana na środku placu. Teoretycznie miała być prowizorką, stawianą w pośpiechu, ale alcalde, w przewidywaniu, że co poniektórzy mieszkańcy pueblo będą chcieli uwolnić zamykanych tam więźniów, zamówił do jej budowy solidne kraty z dębu i żelaznych okuć, a także potężną sztabę jako zamknięcie. Nie do rozbicia siekierą, a przynajmniej nie od razu. I także alcalde zarządził, że klatka nie miała dachu, tylko kratownicę. Chłód nocy, deszcz i słońce miały być dodatkowymi czynnikami kary. Nie przewidział tylko, że sam znajdzie się w jej środku.

wskoczył właśnie na Tornado, gdy Ramone zdecydował się działać.

– Zorro! Odwołuję! Odwołuję zarządzenia! – zawołał.

– W samą porę, alcalde.

– Uwolnij nas!

– Sierżancie… – zwrócił wierzchowca w stronę werandy. – Uwolnijcie alcalde i señorę.

Mówiąc to rzucił klucz, ale czy zrobił to celowo, czy Mendoza miał pecha, dość że sierżant nie zdołał go złapać. Niewielki klucz spadł ze stukotem na werandę i zsunął się w szparę między deskami.

– Oj… – tylko tyle wyrwało się Mendozie.

– Trudno, alcalde, poczekacie chwilę. Chyba nie będzie się wam nudzić.

I galopem odjechał z puebla.

X X X

Diego de la Vega, zbliżając się do głównego placu Los Angeles, już z daleka zdawał sobie sprawę, że panuje tam spore zamieszanie, ale kiedy dotarł na miejsce, zrozumiał, że to, co do tej pory usłyszał, było słabym przedsmakiem ogólnego chaosu. Gdy więc wszedł na plac, stanął na chwilę, oszołomiony, by zorientować się, co się właściwie dzieje.

Na środku placu czterech czy pięciu żołnierzy łomami i siekierami usiłowało otworzyć wielką klatkę i uwolnić uwięzionych w niej ludzi. Ich wysiłki dawały jednak mizerne efekty, gdyż siekiery odskakiwały od okuć kraty, a łom się wciąż ześlizgiwał. Dodatkowo zadanie utrudniało im to, że przy każdym silniejszym uderzeniu z wnętrza klatki dobiegały protesty, a dookoła ludzie uganiali się w pościgu za kurami, gęśmi i kilkoma prosiętami. Wprawdzie część goniących starała się złapać zwierzęta, ale spora grupka dzieciaków biegła tylko dla samego biegania i jedynie utrudniała pogoń, tak samo jak dość agresywnie nastawiona koza, która przemykała pomiędzy goniącymi się, atakując, czy od czasu do czasu wchodząc ludziom pod nogi oraz spłoszony osiołek, ciągnący za sobą połamany wózek. Na wózku musiały być przewożone resztki warzyw, bo teraz zaściełały one cały plac. Ludzie potykali o nie, a dzieci podnosiły i ciskały, chyba w próbie dodatkowego przestraszenia zwierząt. Robiły to nieco na oślep, więc co i rusz taki ogryzek trafiał czy to w peona, czy w żołnierza, a najczęściej – w klatkę. Wśród gdakania przerażonych kur, kwiku prosiąt, beczenia kozy, pokrzykiwania goniących, radosnych nawoływań i śmiechów dzieciaków, Diego mógł wyróżnić pełne oburzenia okrzyki rozlegające się z klatki, szczególnie głośne, gdy jakaś niecelnie ciśnięta pecyna błota i resztek rozbijała się o kratę. Kilkoro dorosłych starało się ukrócić te praktyki, ale ich nawoływania i próby przegonienia małych łobuziaków tylko powiększały ogólne zamieszanie.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 34 Atak Ortegi i odkrycie

Krzyki i wrzaski ogłuszały i Diego uznał, że dobrze zrobił, zostawiając swoją klacz w stajni. Tylko tego brakowało, by się spłoszyła i dołączyła do powszechnego szaleństwa. W panującym hałasie ledwo dało się dosłyszeć dyskusję toczoną w pobliżu, na werandzie gospody señority Escalante.

– Nie ma? Jak to nie ma? – powtarzał sierżant Mendoza. – Musi tam być, sam widziałem jak spadał!

– Ale tam nie ma, sierżancie – tłumaczył się żołnierz, którego mundur był tak pokryty kurzem, że z czerwononiebieskiego stał się białoszary, a we włosach tkwiła cała plątanina pajęczyn i drobnych śmieci. – Szukałem i nic. Nie ma go.

– Victoria? – wtrącił się Diego. – Co się stało?

Zatoczył ręką łuk, wskazując kotłowaninę na placu.

się stał! – prychnęła Escalante. Jej słowa i oburzony ton głosu były w jawnej sprzeczności z niezbyt skrywanym rozbawieniem.

zmusił ludzi do takiego biegania? – zdziwił się Diego.

– Ależ skąd! On tylko zerwał ogłoszenia alcalde, zamknął Ramone w areszcie i zmusił go do odwołania wszystkich tych nowych, idiotycznych zarządzeń! A na koniec odjechał.

Diego popatrzył z teatralnie odegranym niedowierzaniem na klatkę pośrodku placu. Właśnie jakieś prosię, desperacko szukające ucieczki przed prześladowcami, gorączkowo pracowało raciczkami, by się przecisnąć przez kratownicę. Ze środka podniósł się krzyk, niewątpliwie kobiecy, ale nim dobiegł w to miejsce któryś z żołnierzy, prosiak zniknął w środku. Chyba jednak nie najlepiej wybrał kryjówkę, bo za chwilę cały hałas na placu ustąpił jednemu, przenikliwemu kwikowi przerażenia, który zagłuszył nawet kobiece wrzaski.

– Wydawało mi się, że słyszałem kobietę – zauważył ostrożnie Diego, potrząsając głową, jakby dzwoniło mu w uszach.

Señora Chiara tam też jest…

– Ach, teraz rozumiem… Ale, ale, skoro zabrał klucz i odjechał, to co robi ten żołnierz? I dlaczego jest takie zamieszanie?

zostawił klucz. Rzucił mi go, a ja nie złapałem – wyjaśnił sierżant, bezskutecznie starając się wyglądać na przygniecionego poczuciem winy. – Spadł tu, pod werandę. Ale señorita nie zgadza się, by oderwać deski…

– Nie zgadzam się, bo potem mi je krzywo przybijecie – upierała się Victoria. – I tak samo nie zgadzam się, by robić tu jakiś podkop. Nie chcę, by moi goście połamali sobie nogi w jakiejś dziurze, sierżancie!

– Rozumiem zatem, czemu szeregowy wygląda tak, jak wygląda… Ale czemu wczołgiwał się pod spód, zamiast wziąć grabie i wyciągnąć to, co tam leży?

Przez moment wydawało się, że żołnierza trafi apopleksja, tak poczerwieniał, podobnie jak sierżant. Mendoza chwilę sapał, wreszcie wykrztusił.

– Natychmiast idź po grabie! Pożycz od kogoś, znajdź, ale masz je przynieść.

Żołnierz oddalił się, a Diego ponowił swoje pytanie.

– Co się stało, że wszyscy tak biegają?

– Och, po prostu alcalde zażądał, by go natychmiast uwolnić – wyjaśniła señorita. – Nie chciał czekać, aż żołnierze odnajdą klucz i kazał rozbić areszt. Tylko, że jedna siekiera odskoczyła, bo za silnie nią uderzono, a trafiła na okucie. Nie zraniła nikogo, ale żołnierz się przewrócił, prosto na chłopaka, który przyniósł kury na sprzedaż…

– Kury uciekły…

– Tak – señorita Escalante uśmiechnęła się z satysfakcją. – Prosto do klatki. Señora Chiara zaczęła krzyczeć, więc wszyscy zaczęli łapać te kury…

– A one się nie dały – wtrącił się sierżant. – Już prawie jedną miałem, ale mi pofrunęła i wpadłem na kojec z gęśmi… Gąsior bardzo się rozgniewał i musiałem uciekać, i przewróciłem ogrodzenie…

– Sierżant niechcący wypuścił prosięta – skwitowała jego wyjaśnienia señorita. W środku klatki trochę się uspokoiło, może dlatego, że prosię zdecydowało się znów zaryzykować na otwartej przestrzeni. – Potem jeszcze ktoś wpadł na ten wózek z odpadkami i przewrócił go zaraz przy areszcie…

Diego pokręcił głową.

– Aż trudno uwierzyć, że jedno zarządzenie alcalde może być źródłem takiego kataklizmu… Pójdę z nim porozmawiać, może uda mi się coś wymyślić, nim ten szeregowy wróci z grabiami.

Ramone przywitał młodego de la Vegę pełnym oburzenia okrzykiem i żądaniem, by go natychmiast uwolniono.

– Chwileczkę, alcalde… – mruknął Diego. – Muszę uważnie obejrzeć konstrukcję…

– Macie klucz?!

– Na razie nie, żołnierze wciąż szukają. Ale wiecie, alcalde, że mam wykształcenie techniczne… – mówiąc to Diego przesuwał ręką po kolejnych okuciach, obmacując szczerby pozostałe po próbach przerąbania. – Jeżeli pozwolicie mi przez chwilę zbadać tę konstrukcję, znajdę może sposób, by was stąd wypuścić bez użycia klucza…

– Zróbcie to jak najszybciej! – zażądała señora.

Señora Chiara? Co wy tutaj robicie?

– To nie wasza sprawa, młody człowieku! Proszę nas natychmiast uwolnić!

– Jeszcze chwileczkę, pozwólcie, że pomyślę – Diego odpowiedział roztargnionym tonem i zaczął mruczeć, na poły do siebie. – Czarne żelazo, spojenia pod okuciami, łączenia na zastrzał… – W pewnej chwili zatrzymał się i zaczął badać zawiasy. Ramone i Chiara śledzili uważnie każdy jego ruch. – Gdyby tu przyłożyć wybijak i wypchnąć oś zawiasu… Nie, nie, nie, to się w tę stronę nie da, to są zawiasy nakładane… Można by zdjąć z nich drzwi, wystarczy tylko podeprzeć łomem…

– To na co czekacie? – wtrącił się Ramone. – Zróbcie to! Kapralu Rojas! Natychmiast podważcie drzwi łomem.

Rojas posłusznie wyrwał najbliższemu z żołnierzy łom i wepchnął pod drzwi. Nacisnął i… solidny żelazny pręt zgiął się nieznacznie. Drzwi nie drgnęły.

– Tego nie da się tak zrobić – wyjaśnił Diego. – Sztaba zamykająca przebiega przez ich całą długość, a jej zaczepy sprawiają, że po zamknięciu drzwi tworzą litą całość z resztą konstrukcji. Nie jest możliwe podniesienie ich do góry i zdjęcie z zawiasów.

– To znaczy?

– To znaczy, że w ten sposób się tych drzwi nie da otworzyć. Gratuluję, alcalde, udało się wam skonstruować nieotwieralny areszt. Sądząc z solidności kratownic i okuć, można by go naruszyć jedynie prochem, ale obawiam się, że wolelibyście wtedy nie być w pobliżu…

– Przestańcie marudzić, de la Vega i wymyślcie coś rzeczowego! Jak jesteście tacy mądrzy, to znajdźcie jakiś sposób, by to otworzyć! – zdenerwował się Ramone. Ale Diego pozostał niewzruszony.

– Przypuszczam, alcalde – powiedział – że mógłby nam tu pomóc kowal… Przepiłowanie tej zasuwy blokującej sztabę nie powinno zająć mu wiele czasu, a to chyba będzie najprostsza droga.

– To na co czekacie?! Wezwijcie go!

Przywołany kowal obejrzał, dość krytycznie, zasuwę, przedyskutował sprawę z don Diego i oddalił się na poszukiwanie piły do jej przecięcia. W międzyczasie pozostali żołnierze zabrali się, przynaglani rozkazami wykrzykiwanymi przez alcalde, za porządkowanie placu. Powoli zamieszanie zaczęło przycichać. Prosięta uciekły gdzieś pomiędzy zaułki, drób zagoniono i zamknięto, rodzice połapali rozdokazywane dzieciaki i w końcu zapanowała błoga cisza. A raczej cisza panowała tylko w porównaniu z poprzednim hałasem, bo licznie zgromadzeni mieszkańcy pueblo nie mogli oprzeć się pokusie i komentowali zaistniałą sytuację.

READ  Serce nie sługa. Część druga - Rozdział 2. Trudne rozmowy

Wracający pospiesznie kowal prawie zderzył się z żołnierzem biegnącym od werandy señority Escalante.

– Mam, mam klucz!

– No to co się tak ociągacie? – zirytowała się señora Chiara. – Otwierajcie!

– To moja piła już nie będzie potrzebna? – zaczął dopytywać się kowal. – Muszę wiedzieć, bo wygasiłem palenisko i teraz…

– Zamilknijcie – warknął Ramone. – Szeregowy, otwórzcie w końcu tę kratę!

Żołnierz wsunął klucz do zamka i spróbował przekręcić. Klucz przesunął się pół obrotu i zaciął się.

– No co się dzieje?!

– Klucz się zaciął…

– To przyciśnijcie mocniej!

– Może lepiej nie – wtrącił się Diego – klucz może się złamać.

– Niech się złamie, ale niech otworzy!

Szeregowy spróbował pokręcić kluczem w zamku, w nadziei, że zaskoczy on na właściwe zapadki i drzwi dadzą się otworzyć. Bezskutecznie.

– Chwileczkę – wtrącił się Diego. – Może ja otworzę…

Wziął do ręki klucz i zatrzymał się nagle.

– Jesteście pewni, że to właściwy klucz do tego zamka? – zapytał. – Nie było tam innego?

– De la Vega! – zawył Ramone. – Idźcie stąd i pozwólcie mu otworzyć te drzwi! A ty, żołnierzu, użyj łomu, ale obróć ten klucz!

Diego wzruszył ramionami, jakby rozczarowany tym, że odrzucana jest jego pomoc i ruszył w stronę gospody. Był już w połowie drogi, gdy wściekły ryk alcalde oznajmił, że klucz został złamany w zamku. Klatka wciąż była zamknięta. Po dłuższej chwili, kiedy już Ramone przestał pomstować na nieszczęsnego żołnierza, ten odsunął się od aresztu, a jego miejsce zajął kowal. Nad placem poniosły się przenikliwe zgrzyty piłowanego metalu.

Wbrew stwierdzeniu Diego, że nie potrwa to zbyt długo, piłowanie zasuwy przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Kowal, spocony i zmordowany, zarzekał się, że alcalde sprowadził na nią wyjątkowo odporne żelazo. Wreszcie, kiedy już niemal wszyscy obserwatorzy wśród mieszkańców zdecydowali się pójść spać, drzwi klatki stanęły otworem, a zza nich wytoczył się Ramone, podtrzymujący na wpół omdlałą señorę Chiarę. Wprawdzie co jakiś czas robiono przerwy, by podać uwięzionym coś do odświeżenia się, czy przekąszenia, ale ciasny, zabrudzony odpadkami areszt źle podziałał na kobietę. Señora została więc umieszczona w powozie don Escobedo, który przybył, by się dowiedzieć, czemu nie wróciła o ustalonej porze do domu i został aż do końca akcji ratunkowej, a alcalde pokuśtykał do swej kwatery, przykazując na odchodnym, by do świtu areszt został rozebrany i zniszczony. Żołnierze, wiedząc już, jak trudne to może być zadanie, ułatwili sobie pracę, podkładając pod kraty ogień i rano na środku placu leżała tylko sterta okopconych zgliszcz. Taka dosłowność w wykonaniu polecenia, jak można się było spodziewać, wywołała wybuch furii Ramone, który dopiero następnego dnia, już wypoczęty, przypomniał sobie o tym, że za okucia i kraty zapłacił z własnej kieszeni. Nic jednak już nie mógł poradzić na to, co się stało, a jego gniew na przemyślnych podwładnych nieznacznie zmalał dopiero wtedy, gdy kowal, po obejrzeniu osmalonych szczątków, zaproponował mu ich odkupienie. Wtedy dopiero Ramone przestał się złościć i przeklinać, przynajmniej na czas wystarczająco długi, by usłyszeć, jaką ofertę mu złożono. Dalsza awantura dotyczyła też już nie samego faktu zniszczenia kratownic, ale tego, że zdaniem alcalde, oferowana kwota była skandalicznie niska.

Wbrew oczekiwaniom, przykre wydarzenia związane z próbą wprowadzenia porządku w pueblo nie zraziły señory Chiary. Nie pojawiała się przez kilka dni, odchorowując godziny uwięzienia, ale gdy tylko poczuła się lepiej, pierwsze kroki skierowała do biura alcalde, by dowiedzieć się, jak on się czuje po tych niemiłych przeżyciach. Ta troska zaskoczyła Luisa Ramone. Do tej pory, gdy zaczynał chorować, zdany był tylko na pomoc i towarzystwo sierżanta Mendozy, jako swojego adiutanta.

Jednak señora Chiara nie poprzestała na tej samarytańskiej powinności. Zjawiła się także z konkretnym pytaniem, czy Ramone, jako alcalde, poczynił jakieś dalsze kroki w celu uporządkowania życia publicznego w Los Angeles. Jej pełne troski nastawienie wobec rannego alcalde i zapał do dalszego naprawiania i cywilizowania mieszkańców Los Angeles zmieniły się jednak szybko w skwaszone przygnębienie i wyrzekania na prymitywizm kraju, gdy alcalde wyjaśnił, z wielką niechęcią, że takie dalsze próby mogą mieć nieporównanie bardziej nieprzyjemne skutki, jeśli sprowokują do ponownej interwencji. To oświadczenie spowodowało, że Chiara dość kategorycznie zażądała od Ramone, by zaczął przykładać się do swoich obowiązków i usunął z okolic puebla tego banitę, który nie tylko łamał prawo, ale i powstrzymywał postęp cywilizacji, pogrążając Los Angeles w mrokach barbarzyństwa i dzikości. Niewiele zdziałały tu zapewnienia Luisa Ramone, że robi co w jego mocy, by podnieść poziom życia publicznego. Señora, która wyraźnie miała przez ostatnie miesiące oczy i uszy szeroko otwarte na wszelkie rozmowy o bolączkach pueblo, teraz celnie wytknęła mu rozmaite drobne zaniedbania, na które winny były być wykładane pieniądze z kasy miejskiej, a które do tej pory sam Ramone lekceważył, uważając, że powstałe z ich pominięcia oszczędności świetnie może wydać na własne potrzeby. Zbesztany w ten sposób alcalde, pierwszy raz od swego przybycia do Los Angeles, zaczął zastanawiać się nad przyłożeniem większej uwagi do swoich obowiązków.

Jednak nie można było w ciągu kilku tygodni nadrobić wieloletnich zaniedbań, a sprawy miejskiego porządku musiały zejść na dalszy plan, gdy pojawiło się nowe zagrożenie.

CDN.

Series Navigation<< Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 22Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 24 >>

Author

No tags for this post.

Related posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya