Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 19 Przyłapani i ktoś się zbroi 2

Następnego dnia rano Rosarita pojechała odwiedzić swojego bohatera. Może nie powzięła jeszcze żadnego ostatecznego postanowienia, ale zrozumiała, że jedne drzwi zamknęły się dla niej już na zawsze.

Na podwórzu powitał ją Bernardo, który na migi pokazał, że u Diego jest kapitan. Zaprosił ją na górę i obiecał przynieść coś do picia. Senorita Cortez uwielbiała jego pantomimy, dlatego uśmiechnęła się szeroko i podziękowała, mimo że wiedziała, że nie zostanie usłyszana.

Weszła na balkon, zapukała i przekroczyła próg pokoju młodego de la Vegi. Caballero siedział oparty o poduszki w szlafroku ze zbolałą miną, a kapitan zajął ozdobne krzesło koło łóżka. Na widok dziewczyny podniósł się i skinął głową.

“Buenos dias, senorita. Wybacz, że odwiedziłem w pierwszej kolejności don Diego, ale on widział twarze porywaczy i był w ich mocy dłużej. Mam nadzieję, że ta okropna przygoda nie zostanie w twojej pamięci, a sprawców ujmiemy i ukarzemy.”

“Buenos dias, senior capitan. Przykrości staram się nie rozpamiętywać, ale dziękuję za troskę.”

Rosarita przeniosła teraz całą uwagę na caballero. Nieśmiały uśmiech ozdobił jej twarz, a on go odwzajemnił. Toledano ustąpił jej miejsca, ale nawet tego nie zauważyła. Usiadła po drugiej stronie łóżka, na kołdrze i wzięła dłoń dona w swoje. “Hola, Diego, jak się czujesz?”

Obaj mężczyźni byli zaskoczeni jej nieobyczajnym wyborem, ale wytłumaczyli to sobie ostatnimi wydarzeniami, które na pewno rozstroiły dziewczynę oraz jej troską o przyjaciela. “Hola, bardzo obolały, spędzę w łóżku jeszcze parę dni, ale dzięki twojej wizycie od razu mi lepiej.”

Każdy w miasteczku wiedział o zalotach młodzieńca, ale Arturo poczuł się nieco nieswojo, będąc świadkiem jego flirtowania. Żołnierz na przyzwoitkę zdecydowanie się nie nadawał! Odetchnął, gdy przyszedł w tym momencie z tacą i kolejną porcją napojów. Pożegnał się szybko i odszedł.

Jednak niemowa doskonale zdawał sobie sprawę, że Diego nie potrzebuje jego nadzoru, więc również dyskretnie się ulotnił. Zostali sami i nie spuszczali z siebie wzroku, aż senorita się zarumieniła.

“Teraz już nie musisz udawać przed kapitanem. Powiedz mi naprawdę, jak się masz.”

Westchnął. “Ech, no dobrze. Nie przespałem pół nocy, bo przy każdym ruchu wybudzały mnie stłuczenia.” W myślach dodał “A także wspomnienie twojej rozmowy z Zorro, querida.”

“Ale naprawdę nie jest źle, czuję się tylko, jakby mnie koń stratował. Ewentualnie cały tabun. Na szczęście wysmarował mnie jakąś ludową maścią i o świcie było już sporo lepiej. Czy muszę dodać, że ona śmierdzi tak samo, jak dobrze leczy?”

Rosarita roześmiała się z żartu. Caballero zawsze potrafił poprawić jej humor.

“Cieszę się, że to nic poważnego. Ale przyjechałam także, aby ci podziękować, wcześniej nie było okazji.”

Młody don machnął wolną ręką. “Nie ma o czym mówić, każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.” W duchu zastanawiał się, że zawsze łatwiej mu było przyjmować pochwały, gdy nosił maskę, a jednocześnie łaknął uznania ojca, gdy jej nie nosił. Chyba zbyt długo rozdzielał w głowie te dwie osobowości.

Senorita mocniej ścisnęła jego dłoń. “Ależ Diego, co ty mówisz. Poświęciłeś się, żebym mogła uciec, dałeś się pobić, żeby opóźnić pościg. Mogli cię zabić, a ty bez wahania kazałeś mi wziąć konia i nie oglądać się za siebie. Nie znam wielu ludzi, którzy by się na to zdobyli.”

Wciąż zachowali przyzwoitą odległość od siebie, gdy caballero nachylił się do przodu, pogłaskał ją po wciąż fioletowym policzku i patrząc bardzo poważnie, oświadczył. “Nie mógłbym znieść myśli, że któryś z nich tknąłby cię choćby palcem jeszcze raz. Ros, dla ciebie zrobię wszystko. Nigdy w to nie wątp.”

Przeniósł wzrok na jej pełne wargi, których poprzedniego wieczoru siłą woli sobie odmówił. Dziewczyna również pochyliła się wolno w jego kierunku, aż ich oddechy się zmieszały. Chwila trwała jak wieczność, gdy w końcu ich usta zetknęły się.

Smakował winem, a jego pieszczoty były tak samo nieśmiałe jak dzień wcześniej. Jakby bał się, że jest z porcelany i może ją potłuc. Delikatnie gładził włosy koło jej ucha, co wysłało dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Był tak inny niż Zorro, a wciąż sprawiał, że robiło jej się gorąco.

Diego cieszył się jej bliskością. Nie śpieszył się, jakby miał cały czas na ziemi. Nawet gdy wplotła palce w jego włosy, zdołał się opanować, żeby nie pogłębić pocałunku i nie zagarnąć jej zdecydowanie w objęcia. Delektował się tym, co mu ofiarowała i nie chciał jej przestraszyć. Nie był w końcu tajemniczym i bezkarnym zawadiaką w masce, prawda?

Byli pogrążeni w swoim własnym świecie, powoli odkrywając siebie nawzajem, gdy usłyszeli nagłe odchrząknięcie i kliknięcie zamykanych drzwi. Odskoczyli od siebie gwałtownie, a Rosarita wstała na nogi i odwróciła się.

Przy wejściu stał Alejandro z rękami założonymi na piersi i patrzył na oboje z dezaprobatą. Może i pocałunek nie należał do najbardziej oburzających, a młodzi siedzieli daleko od siebie, ale starszy don miał swoje zasady i uważał, że dość dokładnie wpoił je synowi.

Czerwona jak rak Rosarita bąknęła pożegnanie i szybko wyszła, nie oglądając się za siebie. Młodzieniec z odruchu chciał ją zatrzymać, ale osadziło go w miejscu zimne spojrzenie ojca.

Wiedział, że ma kłopoty.

xxx xxx

“Ojcze, wytłumaczę ci to.” Diego ze skruszoną miną pomyślał też po cichu z nutką humoru. “Najpierw tłumaczę się przed Ros z pocałunku z inną, a teraz przed ojcem z pocałunku z Ros. Mam nadzieję, że na tym się ten łańcuch zakończy.”

Alejandro nadal miał gniewny wyraz twarzy i wybuchnął. “Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Synu, od dziecka wpajałem ci razem z matką, szacunek dla kobiet oraz normy społeczne, które obowiązują cię nie tylko jako mężczyznę, ale także jako caballero! Jak śmiesz tak traktować Rosaritę! Nikczemnie wykorzystujesz tę niewinną dziewczynę, która ledwo wczoraj była w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Na pewno jest roztrzęsiona i podatna na sugestie!”

Diego miał wystarczająco instynktu samozachowawczego, aby nie wypowiedzieć głośno swoich myśli. “A ja to nie byłem?”

“Myślałem, że jesteś odpowiedzialny, rozsądny! Co na to powie don Cortez?! Przynosisz już wystarczająco wstydu rodzinie, to postanowiłeś jeszcze uwieść senoritę?! Nie tak cię wychowałem.” Zdegustowany pokiwał głową.

Tym razem zarzuty ojca były kroplą, która przelała czarę. Przez zaciśnięte zęby i całą siłą woli hamując się, aby nie powiedzieć czegoś nieprzemyślanego, młody de la Vega wycedził. “Jestem odpowiedzialny. Nie przyszło ci może do głowy, że ją kocham, a ona też ma ciepłe uczucia do mnie, czego właśnie byłeś świadkiem? Że nigdy nie zrobiłbym niczego, aby zaszkodzić jej reputacji i nie pozwolił sobie na zbytnią swobodę?”

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 16

Wojownicza i zacięta mina syna oraz nieco bezczelna i gniewna odpowiedź ostudziły nieco gorącą głowę Alejandro. Nigdy nie widział, aby Diego tak ostro zareagował, jakby był innym człowiekiem. Spojrzał na niego uważniej i już spokojnie zapytał.

“Jakie są twoje intencje wobec senority?”

Młodzieniec nadal był spięty, jak puma gotowa do skoku i chwilę mierzyli się wzrokiem. Jednak odpowiadając, przybrał swoją zwykłą postawę i tembr głosu.

“W niedługim czasie zamierzam się jej oświadczyć i uczynić doną de la Vega. Jednak najpierw chcę, aby wspomnienia tego niefortunnego dnia zatarły się w jej pamięci i nie wpłynęły w żaden sposób na jej decyzję.”

Diego nie liczył na przeprosiny za wybuch. Jednak obawiał się, że ta chwila słabości z ukochaną sprawi, że nie uzyska błogosławieństwa ojca, a Alejandro będzie chciał ich rozdzielić, aby podobne sceny nie powtórzyły się w przyszłości. Bolał go też brak zaufania ze strony rodzica.

Starszy don pokiwał jeszcze w zamyśleniu głową i wyszedł, rzucając przez ramię. “Poczekaj tu na mnie”.

Caballero zamruczał pod nosem do siebie. “Jakbym się gdzieś wybierał z tymi siniakami.”

Po chwili Alejandro wrócił z małym pudełkiem w dłoni i usiadł na krześle przy łóżku. Diego patrzył na niego nieco podejrzliwie. Senior rodu uśmiechnął się do swoich wspomnień i czule pogłaskał aksamitny pakunek. Zrobił też coś nieoczekiwanego.

“Przepraszam, synu.”

Spojrzał na potomka z troską w oczach. “Twoja matka odeszła od nas tak dawno, że przywykłem do myśli, że jestem sam. Codzienne obowiązki sprawiły, że zapomniałem, jak to jest być młodym i zakochanym. Wiem, że wychowałem cię dobrze, a to, co zrobiłeś wczoraj dla Rosarity, było nie tylko odważne. Udowodniłeś, że darzysz ją głębokim uczuciem. Od czasu twojego powrotu z Hiszpanii, cóż, porównywałem cię niejednokrotnie do Zorro, marząc, abyś był taki jak on. Ale wczoraj byłem z ciebie naprawdę dumny i wątpię, czy poradziłby sobie lepiej w tej sytuacji.”

Diego aż zachłysnął się z wrażenia i kaszlał przez chwilę, zanim się uspokoił. Był poruszony wyznaniem ojca, a szczególnie pochwałą, do której tęsknił od przyjazdu ze studiów. Tymczasem Alejandro kontynuował i podał mu pudełko.

“To jest pierścionek zaręczynowy, który dałem wiele lat temu twojej matce. Przechodził w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie od czterech generacji. Pamiętam, jacy byliśmy szczęśliwi razem i życzę ci, żebyście zaznali z Rosaritą tego samego.”

Młodzieniec otworzył pudełko, a tam na aksamitnej podkładce mienił się piękny, złoty pierścionek ozdobiony subtelnym rzędem rubinów. W pierwszej chwili zaniemówił z wrażenia, a potem wydukał.

“Gracias, ojcze. To… to, nie wiem co mam powiedzieć. Jest piękny.”

Alejandro nie był przyzwyczajony do okazywania uczuć, dlatego poklepał go po ramieniu i wstał z krzesła.

“Wiem, że nie zrobisz nic, aby zaszkodzić reputacji Rosarity. Jednak od dzisiaj nalegam, aby zawsze ktoś wam towarzyszył, może być Bernardo.”

Diego patrzył jak urzeczony w pierścionek matki, doskonale pamiętając go na jej ręku. Teraz widział oczyma wyobraźni, jak zdobi dłoń jego ukochanej. Nie zauważył, gdy starszy de la Vega wyszedł z pokoju.

“Ros mnie pocałowała, ojciec pochwalił Diego, nie Zorro, i dał pierścionek, abym mógł zaręczyć się. Mógłbym pomyśleć, że dzisiaj są moje urodziny! Brakuje jeszcze, żeby wszedł z pinatą.”

xxx xxx

Przez kilka następnych dni Diego udawał bardziej poszkodowanego, niż był w rzeczywistości i odpoczywał przed czekającym go kolejnym zadaniem. Rosarita nie odwiedzała go, aby nie denerwować don Alejandro. Jednak przystojny caballero nie opuszczał jej myśli. Posłała mu liścik przez chłopca, z którym od feralnego zamachu w hacjendzie nieco się zaprzyjaźniła. Był on dumny z tak ważnego zadania i codziennie z ochotą przemierzał odległość między domami. A jak powszechnie wiadomo, łatwiej jest czasem napisać o swoich uczuciach czy marzeniach niż powiedzieć je drugiej osobie twarzą w twarz. Dlatego te kilka dni rozłąki i wymiany korespondencji obojgu dobrze zrobiło.

Diego jednak nie leżał w łóżku całymi dniami, ale także trenował z Bernardo i Tornado, aby rozruszać mięśnie. Gdy nadszedł dzień transportu muszkietów, był przygotowany.

xxx xxx

Tym razem trasa została ułożona nieco inaczej, ale nadal miała kilka punktów, gdzie można było spodziewać się ataku. Jednym z nich był ostry zakręt zasłonięty skalistym wzgórzem.

Żołnierze w liczniejszej niż poprzednio obsadzie, jechali sprawnie i czujnie. Mijali właśnie zakręt, gdy konie z przedniej straży gwałtownie zahamowały, a wraz z nimi furgon i pozostali jeźdźcy. Trasę tarasował postawiony w poprzek i przewrócony wóz. Wszyscy odwrócili się w stronę prerii, chcąc go ominąć, gdy drogę odcięła im ściana ognia. To paliło się siano ułożone wcześniej wzdłuż drogi.

Posypał się na nich grad strzałów i kamieni, więc lansjerzy szybko zeskoczyli z koni i ukryli się za własnym wozem. Pechowcy z przedniej straży, którzy byli najbliżej barykady, leżeli, jęcząc i próbując doczołgać się pod osłonę ognia kolegów. Ci od czasu do czasu wychylali się zza kół i burt, by oddać własne strzały. Rumaki były zaniepokojone płomiennym żywiołem, kilka z nich wyrwało się i uciekło tam, skąd przyjechały.

Żołnierze wiedzieli, że są w dużo większych kłopotach niż ostatnio, tym razem napastnicy byli lepiej uzbrojeni i nieźle wytrenowani, a oni mieli po swojej stronie ciężko rannych kolegów. Trwała wymiana ognia, a ci, co nie celowali we wroga, pospiesznie nabijali powtórnie broń. Dlatego sierżant spróbował zagrać na czas i głośno zawołał.

“Poddajcie się, jesteście otoczeni…” Zdecydowany głos Garcii napełnił nadzieją oczy i serce kaprala, który był obok, dopóki ten nie dodał swojego słynnego “… proszę?”

Reyes ukrył twarz w dłoni i z rezygnacją potrząsnął głową.

Zza furgonu doleciały ich sarkastyczne docinki, dopóki nie powstrzymał ich dobrze znany żołnierzom głos, którego właściciel stał dokładnie za plecami bandytów. “Poddajcie się, skoro sierżant tak grzecznie prosi.”

nie mógł ryzykować wcześniejszej interwencji ze względu na przewagę liczebną oraz użycie broni palnej. Ale teraz, gdy wszystkie pistolety bandytów leżały nienabite, bo byli zajęci wyzywaniem żołnierzy, wkroczył do akcji. Ciął szpadą, uderzał z bicza, a tańczył pośród przeciwników, siejąc popłoch i rozdając tu i ówdzie celne kopnięcia. Lansjerzy rzucili się mu na pomoc w walce na szpady i pięści.

Jednak ich przewaga nie trwała długo. Od strony zbliżył się kolejny oddział zamaskowanych mężczyzn. Jeszcze nie strzelali, aby nie trafić swoich, ale wyraźnie górował nad tłumem i był łatwym celem. Gdy pierwsze kule świsnęły mu nad głową, obejrzał się i szybko ocenił sytuację. Doskonale znał różnicę między odwagą a brawurą, więc pochylił się nad szyją ogiera i z miejsca skoczyli na drugą stronę wozu. Okrążył dogasające snopy siana i próbował zajść nowoprzybyłych od flanki.

READ  Puzzle Walt Disney Zorro - Monasterio

Oni jednak byli na to przygotowani i od razu zwrócili konie w jego kierunku. “Przepraszam sierżancie, więcej teraz nie mogę zrobić. Spróbuję ich odciągnąć.”

Tak, jak na to liczył, połowa z bandytów rozpoczęła pościg za nim. Nie popędzał nadmiernie i utrzymywał dystans poza zasięgiem pistoletów. Jednak nawet takie tempo było bardzo męczące dla każdego konia o mniejszych możliwościach. Dlatego po godzinie zdecydował, że odjechali wystarczająco daleko. Skierował ich w poprzek Kanionu Głupców, do miejsca, które uwielbiał jako dziecko. Zdarzało mu się skakać z przez ten Kanion od czasu do czasu, gdy nudziła mu się gonitwa z Monastario.

Czarny rumak z czarnym jeźdźcem przeskoczyli na drugą stronę z gracją. Zaś bandyci ostro zatrzymali się na krawędzi przepaści. Żaden nie podjął wyzwania i zawrócili. Teraz mógł wrócić na miejsce zasadzki, mając nadzieję, że żołnierzom udało się utrzymać pozycje. Rozgrzany wcześniejszą zabawą ogier, teraz pędził jak wiatr, od którego wziął imię. Dwadzieścia minut później byli na miejscu.

Niestety było już dawno po bitwie. Żołnierze nie wytrzymali naporu i także musieli salwować się ucieczką, pozostawiając kilku rannych za sobą. Bandyci usunęli swoją barykadę i odjechali w stronę Los Angeles. Całe szczęście, że śpieszyli się i nie zainteresowali leżącymi lansjerami.

Tuż po tym żołnierze wrócili. Udało im się złapać spłoszone konie i opatrywali kolegów. Nikt nie wyszedł z potyczki bez szwanku. zeskoczył z konia i ukląkł przy sierżancie. “Przepraszam, że nie mogłem zrobić więcej.”

Garcia przetarł twarz i rozmazał sobie ślady popiołu i brudu. “Senior, przecież walczyłeś tak samo jak my i jeszcze odciągnąłeś sporą część z nich. Po prostu było ich zbyt wielu.”

Sierżant z wieloletniego wojskowego przyzwyczajenia zameldował mu o stratach i stanie oddziału. A również z przyzwyczajenia przy podejmowaniu szybkich, bojowych decyzji, przejął dowodzenie.

“Wątpię, żeby tu wrócili, skoro dostali co chcieli, ale lepiej wracajmy jak najszybciej do pueblo. Mogę wziąć przed siebie Gonzalesa, wygląda najgorzej z nich, a dla Rommero i Juliana trzeba zrobić nosze między końmi.”

Wkrótce kawalkada potoczyła się wolno w stronę puebla. Szybsze tempo było niewskazane ze względu na stan zdrowia wielu z nich. był silny i uniknął rany, ale utrzymywanie nieprzytomnego i lejącego się przez ręce Gonzalesa nie było łatwe. Gdyby nie Tornado, który był wyszkolony przez starego Indianina i reagował na polecenia wydawane nogami, biedny szeregowy mógłby spaść więcej niż raz.

Gdy wreszcie dotarci do opłotków, kilku przechodniów podeszło i zaofiarowało się zanieść go do lekarza. W smutnych nastrojach żołnierze wymruczeli pożegnanie i podziękowania, a bez zwykłego łobuzerskiego uśmieszku zasalutował im niedbale do sombrero, zawrócił konie i z rezygnacją potruchtał do domu. Wszyscy czuli, że zawiedli.

xxx xxx

Gdy tylko wjechał do jaskini, zeskoczył z siodła i mocno uderzył w worek z owsem z głośnym wyciem. Był wściekły na bandytów, zły na siebie i bezradny. To ostatnie denerwowało go najbardziej. Nie zauważył, że czekający na niego Bernardo aż podskoczył zaskoczony. Boksował niewinny worek, aż nie trącił go pyskiem. Wtedy ręce mu opadły i się odwrócił do przyjaciół. Pogłaskał konia po chrapach.

“Przepraszam, chłopcze. Nie mogę cię zaniedbywać tylko dlatego, że poniosłem porażkę. Przynajmniej ty dzisiaj zasłużyłeś na pochwałę. Chodź, zdejmiemy ci siodło.”

Razem z Bernardem rozsiodłali go i wytarli. Niemowa czekał cierpliwie i nie naciskał na młodego dona. Widział go już tak wściekłego kilka razy w Hiszpanii i dobrze wiedział, że Diego zacznie mówić, gdy będzie gotowy. Nie pomylił się.

Caballero przebrał się wolno w codzienny strój i usiadł ciężko na krześle. Z rezygnacją spojrzał na przyjaciela, który pokazał kciuk w dół.

“Tak, Bernardo, kompletna porażka. Jestem jedynym, który wyszedł z tego bez szwanku. Muszkiety są stracone, a każdy z żołnierzy postrzelony albo chociaż skaleczony.”

Służący skrzyżował dwa palce, po czym położył ręce na przeciwległych ramionach i zamknął na chwilę oczy.

“Nie, na szczęście nikt nie zginął, ale musiałem zawieźć Gonzalesa do pueblo. Wyjęliśmy mu trzy kule i chyba ma wstrząs mózgu. Raczej przeżyje, ale minie dobry miesiąc, jak nie dłużej, zanim wróci do obowiązków.”

Chwilę siedzieli w milczeniu. nie zawsze odnosił natychmiastowy sukces, ale rzadko tak spektakularną porażkę. To nasunęło Bernardo pewną myśl.

Wyciągnął zwiniętą dłoń z wyciągniętym pacem wskazującym i uniesionym kciukiem, po czym zaczął go podnosić i opuszczać. Potem zaczął liczyć na palcach, wielokrotnie zmieniając ręce. Wskazał na Diego i pokazał jeden palec. Odcisnął na piasku ślady butów, wrócił na początek tropu i pochylony podążył nim. Powtórzył wcześniejszą pantomimę z pistoletem i palcami oraz donem. Jednak tym razem było tylko pięciu. Rozłożył ręce i podniósł brwi z pytaniem.

Caballero westchnął. “Jak zwykle masz rację. Siedzenie i użalanie się nie jest w moim stylu. Patrząc na to obiektywnie, nie miałem z nimi szans. Ale jeśli ich zaskoczę w kryjówce, przewaga liczebna będzie prawdopodobnie dużo mniejsza.”

Widząc uśmiechniętego Bernardo, nie mógł również się nie uśmiechnąć. “No dobrze, idę się wykąpać i do łóżka. A rano pojadę na miejsce zasadzki i spróbuję ich wytropić. W końcu wóz nie mógł się rozpłynąć w powietrzu. Ale rezerwuj sobie czas na pojedynek, jak wrócę, bo gdzieś tę frustrację będę musiał odreagować.”

Przyjaciel zrobił pobłażliwą minę i zamarkował sztych kończący się na siedzeniu caballero. Tym samym przypomniał mu, że wspólne ćwiczenia sprawiły, że był prawie tak samo biegły w fechtunku jak Diego i ostatnio zaskoczył go niespodziewanym i zabawnym atakiem na część ciała o mniej szlachetnej nazwie.

“No, no, no, nie wyobrażaj sobie, że tym razem dam ci takie fory jak ostatnio. Udało ci się tylko przez nieprawdopodobne szczęście.”

Bernardo pokiwał z politowaniem głową i obaj się roześmiali serdecznie. Wiedział, że wyczerpujący sparing będzie balsamem na wyrzuty sumienia Zorro, a w połączeniu z humorem pozwoli obu przetrwać.

xxx xxx

Rankiem Diego wstał wypoczęty. Może nie do końca wyspany, z racji krótkiego pobytu w łóżku, ale widział całą sprawę w jaśniejszych barwach w świetle dnia. Powrócił na miejsce bitwy i szybko odkrył właściwe ślady. Był świt, więc żaden inny wóz jeszcze tędy nie jechał, a ten, z którego zrobiono barykadę, był wyraźnie lżejszy i zostawiał płytszy trop.

READ  Serce nie sługa - Rozdział 8. Niespodziewane komplikacje

Jednak po kilkunastu kilometrach zauważył, że bandyci kierowali się wprost w stronę Los Angeles. Wcześniej podejrzewał, że odbiją w jedną z dróg, jak najdalej od garnizonu lub w stronę wąwozów, gdzie było wiele jaskiń i potencjalnych kryjówek.

Im bliżej pueblo był, tym bardziej się martwił, także tym, że na trakcie jest coraz więcej śladów i trudniej mu było śledzić właściwy. Zgubił go po wjechaniu na rynek. Niestety tak się skupił na zadaniu, że nie zorientował się, że jest w samym centrum miasteczka. Może jednak nie był aż tak wypoczęty, jak się czuł.

Do jego uszu dobiegł damski krzyk z balkonu jednego z domów przy placu. “Żołnierze, to Zorro! tu jest!” Spojrzał w górę i zobaczył bardzo zadowoloną z siebie seniorę Toledano.

Wszyscy jeszcze spali lub dopiero jedli śniadanie i ulice było opustoszałe, dlatego jej krzyk był bardziej niż donośny. Z koszar wysypali się żołnierze, nie wszyscy jeszcze w pełnych mundurach, a kilku zaciekawionych mieszkańców wychyliło głowy przez okna.

Z garnizonu wybiegł też wściekły kapitan. “W biały dzień w pueblo! O niedoczekanie twoje, bandyto! Złamałeś słowo, więc nie licz, że dotrzymam swojej części umowy.”

Lansjerzy patrzyli niepewnie na dowódcę. W ostatnim czasie wyczuli, że między Toledano a pojawiło się niejakie zawieszenie broni, ale renegat nie pojawiał się w Los Angeles. Czekali na rozkazy.

Zamaskowany Lis nie czekał. Spiął i pognał przed siebie, oglądając się za siebie kilka razy. “Cholera, cholera, cholera. Gdyby nie seniora, nikt by mnie nie zauważył. Ależ byłem nieostrożny. Teraz Toledano nie będzie respektował naszej umowy i wcale mu się nie dziwię. Muszę dobrze przemyśleć następny ruch.”

Tymczasem kapral zagadnął komendanta. “Mamy go gonić?”

Arturo Toledano doskonale zdawał sobie sprawę z wczorajszej porażki oraz stanu zdrowia swoich żołnierzy. nie był zagrożeniem dla mieszkańców, a pościg za nim z góry był skazany na porażkę. Wolał, aby ranni doszli do siebie w spokoju. Dlatego machnął ręką.

“Tego diabła nie ma co gonić. Kiedyś sam przyjdzie, a wtedy go złapiemy.” Po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę swojej kwatery. On także zastanawiał się, jak zlokalizować i odzyskać stracone muszkiety.

Reyes ze stoickim spokojem odetchnął z ulgą i z kolegami wrócili do przerwanego śniadania. Po ciężkiej nocy ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było bezsensowne galopowanie po prerii.

Series Navigation<< Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 18 Odwaga bez szpadyZorro i Rosarita Cortez – rozdział 20 Odnalezione muszkiety >>

Author

  • kasiaeliza

    Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. 🙂 ----------------------------------- Mother of two cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. 🙂

Related posts

kasiaeliza

Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. :) ----------------------------------- Mother of two Zorro cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

slot bet 200 perak

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya