Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 16 Ktoś się zbroi

Na wyznaczonej trasie znajdowało się kilka miejsc nadających się na zastawienie pułapki, ale największe szanse bandyci mieli w Diabelskim Kanionie. Jednak z przestępcami nigdy nic nie wiadomo, więc czarny jeździec krążył wzdłuż traktu po prerii i sprawdzał kolejne odcinki. Ostatecznie skierował się właśnie do feralnego wąwozu, gdzie w przeszłości już kilka band próbowało szczęścia.

Gdy dojeżdżał do jego wylotu, usłyszał tętent koni zbliżający się od strony puebla. Ukrył się za głazem i obserwował. Już z daleka, z łatwością poznał charakterystyczną sylwetkę sierżanta oraz kilku żołnierzy. Gdyby nie wiedział lepiej, stwierdziłby, że to zwykły patrol. powysyłał takie same patrole w różnych kierunkach i w takiej samej sile. Sprytne, jeśli w jest szpieg, nie mógł domyślić się, który z nich będzie eskortował proch, ani kiedy.”

Spiął i podążył niezauważony za żołnierzami w pewnej odległości. “Jeśli nie znalazłem do tej pory ewentualnych złodziei, to albo ich nie ma, albo o niczym nie wiedzą, albo sami się znajdą w okolicach cennego ładunku.”

Odjechali kilkanaście mil dalej. Z naprzeciwka jechał wóz z beczułkami wraz z kolejnymi lansjerami eskorty. Oba oddziały spotkały się i Garcia przywitał się z drugim sierżantem. Uformowali szyk wokół pojazdu i woźnica smagnął biczem konie, kontynuując jazdę.

Im bardziej zbliżali się do Diabelskiego Kanionu, tym bardziej niespokojny czuł się Zorro, który jechał górą. To samo można było powiedzieć o żołnierzach, bo zwiększyli tempo, pragnąc jak najszybciej opuścić niebezpieczne miejsce. Rozglądali się uważnie wokół, ale nie zwrócili uwagi na Lisa przemykającego wysoko ponad ich głowami.

Gdy sierżant zobaczył jaśniejszy na tle ciemnego nieba wylot wąwozu, odetchnął z ulgą. Prawie udało się im przejechać najbardziej niebezpieczny fragment, potem wyjadą na otwartą przestrzeń.

Wtem poczuł w poprzek klatki piersiowej niespodziewany ucisk, który w połączeniu z szybkością konia wydusił z niego całe powietrze i zrzucił go z rumaka. Lecąc na ziemię, zobaczył, że wokół pozostali żołnierze z przedniej straży również znaleźli się niespodziewanie na ziemi, a wierzchowce pognały dalej. Nad ich głowami dyndała rozciągnięta w poprzek szlaku cienka lina, której nie zauważył w cieniu, jaki rzucały głazy dookoła. Woźnica gwałtownie zahamował, żeby nie stratować towarzyszy. W tylną obstawę poleciały kamienie, płosząc konie, które stawały na zadnich nogach i także pozrzucały kilku lansjerów.

W ogólnym tumulcie nie zauważył, że z załomów oraz wylotu kanionu wyszło kilkunastu zamaskowanych mężczyzn z obnażonymi szablami. Rozpoczęła się rozpaczliwa walka, gdzie napastnicy mieli zdecydowaną przewagę zaskoczenia. Po zaledwie kilku minutach żołnierze zostali zepchnięci w głąb wąwozu, a jeden z bandytów wskoczył na kozioł wozu i pogonił konie, aby ruszyły.

Nie ujechał daleko. Gdy tylko znalazł się za ostatnimi głazami, z boku wyskoczyła ogromna, czarna bestia dosiadana przez równie przerażającego jeźdźca, który z lekkością wskoczył na kozioł. Pechowy bandyta zobaczył jeszcze pięść, która pozbawiła go przytomności. Obrońca zatrzymał wóz i wskoczył z powrotem na grzbiet Tornado. Wpadł do kanionu jak wicher i z łatwością poprzewracał niczego niespodziewających się napastników.

“To Zorro, jesteśmy uratowani!” W serca żołnierzy wlała się nadzieja na wygraną i z nową werwą zaatakowali przeciwników. Ta walka była jeszcze krótsza niż poprzednia, ale wynik zgoła odmienny. Przywódca bandytów widząc, że przegrywa bitwę, głośno zagwizdał i napastnicy uciekli jak niepyszni dwoma wąskimi ścieżkami prowadzącymi między skałami. Nie było możliwości, aby ich ścigać po ciemku.

Sierżant podszedł do tańczącego jeszcze w miejscu Tornado, rozochoconego kopaniem i gryzieniem wrogów swojego pana. Chciał przytrzymać go za uzdę, ale cofnął rękę na widok obnażonych zębów. “Dobry konik, obiecuję, dzisiaj nie będę cię gonił.”

Podniósł oczy na renegata z wdzięcznością. “Zorro, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Już myślałem, że wyjechałeś z okolicy. Bez ciebie straciłbym cały ładunek prochu, aż boję się pomyśleć, co zrobiłby ze mną komendant.” Wzdrygnął się zauważalnie.

W ciemności błysnął zawadiacki uśmiech. “Cała przyjemność po mojej stronie sierżancie. Ostatnio tak dobrze się sprawujecie, że przeszedłem na emeryturę. Ale stęskniłem się za dobrą walką i tak pomyślałem, że dzisiaj będę miał okazję się zabawić.”

Powiódł wzrokiem po pozostałych. Kilku łapało i uspokajało konie, dwóch poszło pilnować wozu, który stał niedaleko. Pozostali stali z boku i przyglądali się ciekawie rozmowie, nie śmiąc się ruszyć. Nikt nie był poważniej ranny, skończyło się na kilku siniakach i mało poważnych draśnięciach.

Spojrzał ponownie na Garcię. “Dalsza droga będzie bezpieczna i na nic się więcej nie przydam. Wiem, że kusi was pogoń i próba schwytania mnie, ale chyba obaj zdajemy sobie sprawę, że byłaby bezcelowa, a priorytetem jest proch, prawda?”

Sierżant pokiwał gorliwie głową. Czasem miał wrażenie, że Lis czyta mu w myślach. “Si, senior Zorro, na dzisiaj chyba wszystkim nam już wystarczy wrażeń. Dziękuję za pomoc i mam nadzieję, że do zobaczenia.”

Czarna peleryna zafurkotała, gdy obrócił się w miejscu i pognał na prerię. Jednak przy wylocie kanionu, spiął go do charakterystycznej pesady i zasalutował na pożegnanie.

xxx xxx

usłyszał skrzypnięcie otwieranej bramy od garnizonu i turkot wozu. Wyjrzał przez okno i odetchnął z ulgą na widok nienaruszonych beczek, które lansjerzy zaczęli przenosić ostrożnie do zbrojowni.

Celowo poprowadził dzisiaj patrol w zupełnie odwrotną stronę niż ten sierżanta, przez co wrócił wcześniej. Każdy spodziewałby się, że będzie chciał osobiście eskortować cenny ładunek. Z kolei wszyscy uważali Garcię za niezdarnego i przygłupiego żołnierza, więc w oczach ewentualnego szpiega był ostatnią kompetentną osobą do podjęcia się tak odpowiedzialnego zadania.

READ  Zorro i Rosarita Cortez - rozdział 18 Odwaga bez szpady

Tymczasem kapitan uważnie obserwował podwładnego od początku. Fakt, że jego sprawność fizyczna nie była wzorowa, ale podejrzewał, że czasem sierżant po prostu drażni się z otoczeniem i dobrze się przy okazji bawi. Inteligencja i poczucie własnej wartości były przez lata tłamszona przez kolejnych krótkowzrocznych komendantów, a Garcia nauczył się nie wychylać. Jednak miał całkiem dobre pomysły, jeśli odpowiednio się go zachęciło. Chociażby jak ten z patrolami, które miały uśpić czujność ewentualnych bandytów. wcześniej przygotował taki plan, ale nie zdziwił się, że poproszony o radę pulchny żołnierz również zaproponował podobne rozwiązanie.

Gdy już wszystkie beczki znalazły się w zbrojowni, Garcia zamknął kłódkę i z kluczami udał się do biura. Wyprężył się na baczność i zasalutował.

“Panie kapitanie, cały ładunek prochu bezpiecznie znajduje się w zbrojowni.”

popatrzył na jego zakurzony mundur i siniaka na twarzy. W migocącym świetle pochodni na podwórzu nie zauważył tego wcześniej.

“Sierżancie, co się stało? Wyglądasz, jakby ktoś pozamiatał tobą prerię?”

Gdyby to był Monastario, Garcia trząsłby się ze strachu jak galareta. Ale spokojny głos komendanta wypełniony był troską o podwładnych. Dlatego lansjer bez wahania opowiedział o napaści. Gdy doszedł do momentu, gdzie pojawił się ich sprzymierzeniec, gwałtownie wstał zza biurka i przerwał mu.

“Co? Zorro? Myślałem, że jest uczciwy, a on tylko uśpił naszą czujność i sam zaatakował konwój! Niech ja go dostanę w swoje ręce, skręcę mu kark!” Czuł się zdradzony i zmanipulowany. Wyrzucał sobie własną głupotę i naiwność. Pozwolił mu działać na prerii, ale z dala od spraw wojskowych i puebla. A on złamał dane słowo.

Garcia mimo wybuchu podszedł bliżej i starał się go uspokoić. “Ależ, kapitanie, to zupełnie nie tak. Gdyby nie Zorro, to stracilibyśmy cały proch.”

spojrzał na niego i powstrzymał się od zjadliwego komentarza. Nie będzie wyżywał się na podwładnym za swoje błędy. Poza tym proch jest w zbrojowni, a czarny renegat z łatwością pokonałby jego żołnierzy, nawet jeśli zrobili spore postępy w ostatnim czasie. Uspokoił się trochę i kiwnął głową Garcii.

“Dobrze, kontynuuj.”

Im dalej ciągnęła się opowieść, tym bardziej się uspokajał. Widać nie bez powodu nazywany był też Aniołem Stróżem Los Angeles. Jego interwencja ochroniła nie tylko mieszkańców, ale także kapitana przed poważnymi konsekwencjami.

“Dziękuję sierżancie. Sprawdź, proszę, stan zdrowia żołnierzy, jeśli któryś będzie potrzebował usług doktora, poślij po niego. Jutro wszyscy, którzy byli razem z tobą, dostają dzień wolnego.” Spojrzał na lansjera, po czym otworzył szufladę, wyjął z niej małą sakiewkę i rzucił zaskoczonemu Garcii.

“A to, żebyście mieli jutro czym wznieść toast za naszego tajemniczego przyjaciela.” Podniósł palec wskazujący do góry. “Jeden toast, nie życzę sobie pojutrze skacowanych cieni snujących się po garnizonie. Jasne?”

Sierżant widział w swoim życiu sporo rzeczy, ale komendanta zachęcającego żołnierzy do wznoszenia toastów za notorycznego przestępcę z wysoką nagrodą za schwytanie… nigdy. Patrzył się tępo na sakiewkę w jego rękach.

“Tylko nie chwal się, skąd masz pieniądze, dobrze? Musiałbym się z tego gęsto tłumaczyć.” Puścił oko, a Garcia rozpromienił się w zrozumieniu. Zasalutował i wyszedł, zostawiając zamyślonego przełożonego.

usiadł w fotelu i oparł łokcie na biurku. “Plan był dobry, a o dacie i trasie transportu wiedziałem tylko ja, Garcia i tych kilku żołnierzy, do których mam największe zaufanie. Zdążyłem już ich poznać i wiem, że żaden by nie zdradził takich informacji. Skąd bandyci wiedzieli, gdzie zaatakować? To była dobrze przygotowana zasadzka. Kto zdradził?”

Pogrążony w myślach, nie zauważył, jak jego żona wyszła z sypialni i stanęła za fotelem. Mimo że mieszkała w jednym z domów przy placu, niektóre noce spędzała razem z nim w garnizonie. On również nie zawsze sypiał w kwaterze komendanta.

Poczuł za to, jak drobne kobiece ręce zaczęły masować mu napięty kark i ramiona. Uśmiechnął się i odprężył, ciesząc się intymną pieszczotą ukochanej. Po paru minutach wziął jedną z jej dłoni i pocałował jej wnętrze. Odwrócił się, a Raquela obeszła fotel i wślizgnęła mu się na kolana, obejmując wciąż za ramiona.

“Querido, czemu jesteś taki zaniepokojony? Czy coś się stało?”

Uśmiechnęła się słodko, a jej mąż odwzajemnił się jej, dotykając z czułością policzka i linii szczęki.

“Nic się nie stało, to po prostu był długi i męczący dzień.”

“W takim razie zgaś tutaj świecę i chodź do łóżka, a pomogę ci się zrelaksować.”

Nie mógł się oprzeć jej krótkim pocałunkom.

“Twoje słowo jest dla mnie rozkazem, bella. Przebiorę się z munduru i zaraz przyjdę.”

xxx xxx

Nie tylko kapitana niepokoił fakt, że istotne informacje wyciekły. Diego dowiedział się wprawdzie szczegółów od Garcii i to po kolejnym kuflu, ale wiedział, że nawet pijany w sztok sierżant nie puściłby pary z gęby nikomu innemu. Dlatego skoro świt pojechał do wąwozu i prześledził pozostawione odciski stóp i potem kopyt.

Rozglądał się uważnie w pueblo, już w ubraniach caballero, ale nie zdołał ustalić nic pewnego. Chociaż musiał przyznać, że toasty żołnierzy były aż nadto wystarczającą nagrodą za zmartwienia i nieprzespaną noc.

Wieczorem zakradł się do okna biura komendanta. Zwyczajne warty zostały rozstawione, a pozostali żołnierze udali się na spoczynek. W biurze nie było nikogo poza Toledano. Zgrabnie i bezszelestnie wsunął się do środka, ale nie wyciągnął szpady.

READ  Legenda i człowiek Cz V: Doskonały plan, rozdział 39

Cicho się przywitał i od razu przeszedł do rzeczy. “Buenos tardes, senior capitan. Cieszę się, że proch udało się bezpiecznie dowieść na miejsce. Jednak chciałbym z tobą porozmawiać o komplikacjach, jakie spotkały sierżanta po drodze.”

wolno odwrócił się w jego stronę. “Buenos tardes, senior Zorro. Dlaczego mnie nie dziwi ta wizyta? Wiesz, chyba że wmieszałeś się w sprawy wojska wbrew naszej cichej umowie. Nadal jesteś ścigany listem gończym, a moim obowiązkiem jest cię złapać i powiesić.”

Mężczyzna w czerni tylko wzruszył nonszalancko ramionami. “Wmieszałem, ale po pierwsze z daleka od pueblo, a po drugie miałbyś kłopoty, gdyby konwój stracił proch. Przyszedłem tutaj zaproponować pomoc, ale jeśli jej nie chcesz, to radź sobie sam.”

Kapitan uśmiechnął się. “Wręcz przeciwnie, chciałbym ci podziękować. Wybacz, ale gdy Garcia opowiadał mi o całym zdarzeniu, nie byłem pewny twoich intencji. Jednak, gdy skończył, zrozumiałem, że powinienem wiedzieć lepiej. Po prostu trudno jest mi się pogodzić z myślą, że współpracuję z człowiekiem wyjętym spod prawa i dzięki temu mam czyste sumienie.”

Wyciągnął rękę na zgodę, a renegat pewnie ją uścisnął. “Usiądź, proszę, to raczej nie będzie krótka rozmowa.”

zajął krzesło po drugiej stornie biurka. podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i wrócił na swoje miejsce. Zachowywali się jak starzy przyjaciele gawędzący w czasie leniwej sjesty.

“Teraz nikt nam nie będzie przeszkadzał. Powiem ci, co mnie męczy. Na pewno zauważyłeś zwiększone patrole, które wysyłałem we wszystkich kierunkach. Wydawało mi się, że uda mi się zmylić ewentualnych szpiegów. O dokładnej dacie i trasie wiedzieli tylko żołnierze z obstawy, a dobrałem ich tak, że jestem pewien, że niczego nie zdradzili. Jednak napastnicy wiedzieli dokładnie gdzie i kiedy zastawić pułapkę. Skąd?”

“Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Rano wróciłem do Diabelskiego Kanionu i wytropiłem jednego z bandytów. Pozostałe ślady urywały się w potokach i na skalistych gruntach, nawet ja mam ograniczone możliwości w śledzeniu.”

“I tak pewnie jesteś najlepszym tropicielem w okolicy. Co z tym jednym śladem? Gdybyś wiedział, kto to jest, założę się, że już by dyndał na garnizonowej bramie z pięknym “z” na całą szerokość pleców.” Kapitan mówił to bez złośliwości, podziwiał skrycie fantazję w dostarczaniu złoczyńców przez lokalną legendę.

roześmiał się. “Niekoniecznie, wciąż obowiązuje mnie umowa, że mam nie być widziany w pobliżu pueblo. Muszę wymyślić jakiś nowy sposób prezentowania garnizonowi aresztantów. Wracając do śladu. Prowadził on do Los Angeles, podejrzewam, że koń okulał, dlatego bandyta odłączył się od towarzyszy i szukał pomocy tutaj. Bliżej zabudowań trop rozszedł się wśród innych. Sprawdziłem dom i warsztat kowala, prawdopodobnie nie korzystał z jego usług.”

Teraz figlarne ogniki paliły się w oczach Toledano. “A to sprawdzanie kowala w biały dzień jak ma się do tego niepokazywania w mieście?”

“Umowa obowiązuje Zorro, ale nie mówi nic o tym, który się ukrywa pod maską. Wystarczyło się przebrać.”

“Dobrze, dobrze, nie mogłem się powstrzymać przed lekkim podrażnieniem się z tobą, senior.”

Dalej renegat opisał jak rozpoznać konia oraz napastnika, licząc, że może wojsku uda się go zlokalizować, złapać i przesłuchać. Ranny rumak nie odjedzie daleko, a bandyta też pewnie nie wyszedł z potyczki bez szwanku.

Oprócz wymiany różnych teorii i informacji przekazał również kiedy i gdzie  będzie kolejny transport, tym razem muszkietów. “Gdybyś mógł mieć na niego oko, będę wdzięczny.”

“Nie ma problemu. Adios, amigo.” już zadarł nogę na okienny parapet, gdy przypomniał sobie o jeszcze jednej kwestii.

“Jeszcze jedno. Przyjacielska rada. Pilnuj lepiej swojej żony.”

Kapitan był tak zaskoczony, że zapomniał się oburzyć na taką bezczelność. “Słucham?”

pokazał mu zawadiacki uśmiech. “Po prostu bardziej jej pilnuj. Adios.”

I już go nie było. nie wiedział co myśleć o ostatnim ostrzeżeniu. Machnął ręką. “Teraz ważniejsze jest bezpieczne dostarczenie muszkietów.”

Usiadł z powrotem przy biurku i pogrążył się w leżących na nim dokumentach.

Był tak zajęty, że nie zauważył delikatnego ruchu przy szparze w drzwiach między biurem, a jego sypialnią. Raquela udawała wcześniej, że poszła na spoczynek. Jednak, gdy tylko zorientowała się, że Arturo ma gościa, podeszła do drzwi i słyszała każde słowo.

xxx xxx

Raquela wstała jeszcze przed świtem i opuściła garnizon. Wartownik nie zatrzymywał jej i nawet nie spojrzał, gdzie idzie. Seniora udała się w stronę swojej kwatery, ale przed budynkiem rozejrzała się i skręciła za róg. Po kilku minutach spaceru stanęła przed drzwiami jednego z domów i zapukała w drzwi najpierw trzy razy, a po przerwie dwa razy. Gdy uchyliły się, rozejrzała się wokół jeszcze raz i pospiesznie weszła do środka.

“Wcześnie wstałaś seniora.” Zagadnął mężczyzna, który ją wpuścił.

“Kapitan już wie, czego ma szukać. Spakuj się, ukradnij konia i wyjedź. Ja obciążę sakwy twojego i wypuszczę go z drugiej strony pueblo. I lepiej się pospiesz, bo żołnierze za godzinę będą już na nogach.” Powiedziała władczym tonem i udała się do szopy obok, gdzie ukrywał się okulały wierzchowiec.

xxx xxx

Zgodnie z przewidywaniami od samego rana lansjerzy przeszukiwali całe w poszukiwaniu zbiega. Dzięki jej ostrzeżeniu podążyli fałszywym tropem i spiskowiec z łatwością uciekł. Obserwowała przez firankę w swoim pokoju wydarzenia na placu i rozważała podsłuchaną rozmowę.

Teraz już wiedziała, kiedy będzie kolejny transport i że musi liczyć się z obecnością Zorro. Właśnie, Zorro. Nie spotkała go wcześniej, ale słyszała sporo opowieści. Cierń w oku Orła, zawsze wszystko psuł. A już miała nadzieję, że nigdy więcej się nie pokaże w okolicy. Musi wymyślić sposób, aby zneutralizować zagrożenie z jego strony.

READ  Serce nie sługa - Rozdział 3: Dwóch zalotników

“Moment, moment, na wyjściu ostrzegł Arturo, żeby mnie lepiej pilnował. Nie wchodził w szczegóły, ale doskonale wiem, co miał na myśli. Skąd o tym wiedział?”

Raquela zamyśliła się i nagle ją olśniło.

“No tak, to oczywiste. Diego wytłumaczył się z naszego pocałunku Rosaricie, do której ma słabość. Jaki tchórz, gdyby był mężczyzną, już dawno by ją uwiódł. I ja mam za niego wyjść! Dobrze, że chociaż jest przystojny. I łatwiej będzie nim manipulować.

Senorita Cortez traktuje go jak przyjaciela i na pewno chciała go chronić. Nie jest tajemnicą, że jest kochanką Zorro, więc pewnie pobiegła do niego po pomoc. A ten z kolei ostrzegł Arturo.”

Ten tok myśli sprawdził ją do jednego wniosku, który świetnie pokrywał się z jej wcześniejszym zamiarem rozprawienia się z zamaskowanym renegatem.

“Senorita musi wiedzieć, gdzie ukrywa się jej kochanek, inaczej nie dowiedziałby się tak szybko. Wystarczy lekka perswazja i wszystko wyśpiewa. Że też żaden poprzedni komendant na to nie wpadł, idioci.”

Z zadufanym uśmiechem podeszła do szafki i nalała sobie kieliszek wina. Przedrzeźniając złośliwie wczorajsze toasty żołnierzy wzniosła swój.

“Za i jego szybką śmierć.”

Series Navigation<< Zorro i Rosarita Cortez – rozdział 15 W sidłach miłościZorro i Rosarita Cortez – rozdział 17 Pojednanie i nowe kłopoty >>

Author

  • kasiaeliza

    Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. 🙂 ----------------------------------- Mother of two cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. 🙂

Related posts

kasiaeliza

Mama dwójki Zorrątek. Trenuję jujitsu japońskie i kiedyś miałam krótką przygodę z kendo. Lubię RPGi, planszówki, geografię, historię, piłkę nożną i książki. Nie wróć, książki to kocham. :) ----------------------------------- Mother of two Zorro cubs. I train Japanese jujitsu and once had a short adventure with kendo. I like RPGs, board games, geography, history, soccer and books. Wait, come back, I love books. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

mahjong

slot gacor hari ini

slot bet 200 perak

situs judi bola

bonus new member

spaceman

slot deposit qris

slot gates of olympus

https://sanjeevanimultispecialityhospitalpune.com/

garansi kekalahan

starlight princess slot

slot bet 100 perak

slot gacor

https://ceriabetgacor.com/

https://ceriabetonline.com/

ceriabet online

slot bet 200

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

CERIABET

slot bet 200

situs slot bet 200

https://mayanorion.com/wp-content/slot-demo/

judi bola terpercaya

+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+
+